To pokolenie jest jak szczypior. Sytuacja ze sklepu smutnym dowodem

mamadu.pl 2 dni temu
Czasem człowiek nie musi czytać raportów o stanie edukacji ani analiz pokoleniowych, żeby coś zrozumieć. Niekiedy wystarczy zwykła wizyta w sklepie osiedlowym – pięć minut, dwa batoniki i garść drobnych, by zobaczyć, jak bardzo rzeczywistość rozmija się z teorią. I jak bardzo potrzebne są dziś zwyczajne, codzienne umiejętności, o których zapomnieliśmy w epoce płatności jednym kliknięciem.


Szybkie zakupy


Stoję w kolejce. Przede mną dwójka nastolatków. Chłopak i dziewczyna, tacy jedenastolatkowie. Kupują napój, batona, jakieś chipsy. Dają kasjerce 50 zł.

"Macie może coś drobniej?" – pyta pani za kasą. Chłopak wyciąga garść monet. Dziewczyna też zaczyna grzebać w portfelu. Zaczynają liczyć.

I nagle jakby czas się zatrzymał. 20 groszy, 2 złote, 5 złotych, znów 50 groszy – trzymają te monety w rękach, jakby były obce, jakby każda miała kod PIN. Mylą się, przeliczają od nowa, gubią rachubę. Raz już "jest 6,20", ale zaraz okazuje się, iż "to była złotówka, a nie dwuzłotówka". I znowu od początku.

Kasjerka patrzy cierpliwie. Klienci za nimi też – niby spokojni, ale już czuć zniecierpliwienie. I wtedy widzę coś, co mnie poruszyło bardziej niż cały ten drobny cyrk: oni się wstydzą.

Nie tak pokazowo. Nie z przekleństwem pod nosem, nie z teatralnym "O matko, ale przypał!". Tylko naprawdę, po cichu, po ludzku. Dziewczyna zerka w bok. Chłopak szepcze: "Daj, ja policzę jeszcze raz", "Przecież ja liczyłam dobrze" – mówi cicho.

A ja stoję i myślę: to pokolenie jest jak szczypior. Zielone, kruche, giętkie – a jak się zetknie z czymś twardszym, to od razu marnieje. Bo jak to możliwe, iż dwójka bystrych, nowoczesnych dzieciaków, ogarniających tysiąc aplikacji, nie potrafi gwałtownie policzyć kilku monet?

Nie z lenistwa. Nie z głupoty. Z braku doświadczenia. Bo nie płacą gotówką, nie liczą, nie trenują codziennych spraw. A kiedy nagle trzeba – to stres, plączą się palce i myśli.

Nie obśmiewam ich. Nie o to chodzi. Raczej robi mi się przykro. Bo czuję, iż ten wstyd nie bierze się z braku zdolności, tylko z tego, iż nikt im wcześniej nie dał okazji, żeby się tego nauczyć.

A potem wychodzą ze sklepu, przez cały czas czerwoni na twarzach, z resztą drobnych dzwoniących w kieszeni. I oboje nagle, już za drzwiami, wybuchają śmiechem. Tym nerwowym, ulgowym, młodym. I myślę sobie: jeszcze wszystko da się uratować. Tylko może trzeba zacząć "od portfela".

Idź do oryginalnego materiału