To twoja wina, iż nie masz pieniędzy. Nikt cię nie zmuszał do zamążpójścia i posiadania dzieci

twojacena.pl 1 dzień temu

„To ty jesteś winna, iż nie masz pieniędzy. Nikt ci nie kazał wychodzić za mąż i rodzić dzieci” – rzuciła mi to prosto w twarz, gdy prosiłam o pomoc.

Miałam dwadzieścia lat, kiedy wyszłam za mąż za Marka. Wynajmowaliśmy maleńkie kawalerki na obrzeżach Łodzi. Oboje pracowaliśmy: on na budowie, ja w aptece. Żyliśmy skromnie, ale starczało. Marzyliśmy o własnym mieszkaniu i wtedy wydawało mi się, iż wszystko jest możliwe.

Potem urodził się Kacper. Dwa lata później – Tomek. Poszłam na urlop macierzyński, Marek zaczął brać dodatkowe zmiany. Ale choćby z jego nadgodzinami pieniędzy wciąż brakowało. Wszystko szło na pieluchy, mleko modyfikowane, lekarzy, rachunki i oczywiście czynsz. Za sam najem oddawaliśmy połowę jego wypłaty.

Patrzyłam na nasze maluchy i codziennie budziłam się z lękiem: co, jeżeli Marek zachoruje? Co, jeżeli się wyprowadzimy? Co wtedy?

Mama mieszkała sama w dwupokojowym mieszkaniu. Babcia też. Obie w centrum miasta. Obie z pustym pokojem gościnnym. Nie proszę o pałac, myślałam. Tylko na trochę. Dopóki dzieci są małe. Dopóki nie stanę na nogi.

Zaproponowałam mamie, żeby zamieszkała z babcią – niech żyją razem w jednym mieszkaniu, a my przeprowadzimy się do drugiego. Wystarczyłoby miejsca – tylko ja, Marek i dwóch szkrabów. Ale mama choćby nie chciała słuchać.

„Z matką mieszkać?” – parsknęła. „Oszalałaś? To już koniec mojego życia? Jeszcze jestem młoda. A ze starą babą tylko sobie nerwy zepsujesz. Mieszkaj, gdzie chcesz, ale mnie w to nie wciągaj.”

Milcząco to przełknęłam. Potem zadzwoniłam do taty. Od dawna żyje z nową żoną. Mają przestronne, czteropokojowe mieszkanie, i liczyłam, iż zabierze babcię do siebie. W końcu to jego mama. Ale on też odmówił. Powiedział, iż ma dzieci z drugiego małżeństwa i „i tak w mieszkaniu każdy kąt zajęty”.

W desperacji zadzwoniłam do mamy. Płakałam. Błagałam, żeby chociaż na jakiś czas nas przygarnęła. I wtedy cisnęła mi w twarz:

„To ty jesteś winna, iż nie masz pieniędzy. Nikt ci nie kazał wychodzić za mąż. Nikt ci nie kazał rodzić dzieci. Chciałaś dorosłego życia – masz. A teraz sama rozwiązuj swoje problemy.”

Poczułam, jakby mnie poraził prąd. Siedziałam w kuchni z telefonem w ręce, a we mnie wszystko się waliło. To mówi mi moja własna matka. Kobieta, która miała być moim oparciem. Nie prosiłam o wiele – tylko o kąt, trochę zrozumienia.

Następnego dnia z Markiem rozmawialiśmy, co robić. Jedyna osoba, która odpowiedziała na nasze wołanie o pomoc, to jego mama, Bożenna. Mieszka za miastem, w domu jednorodzinnym. Ma wolny pokój i chętnie nas przyjmie. Mówi, iż pomoże z dziećmi, będzie niańczyć, gdy będziemy w pracy.

Ale się boję. To nie miasto. To wieś. Nie ma tam przychodni, dobrej szkoły, choćby komunikacji. Boję się, iż jak tam pojedziemy, to już zostaniemy na zawsze. Że dzieci dorosną bez szans, bez przyszłości. Że sama się poddam, odetnę od życia.

A jednak nie mamy wyboru. Mama się od nas odcięła. Babcia jest za stara, żeby nas przygarnąć. Tata nie uważa nas za swoją rodzinę. I stoję na rozkładzie dróg: iść w pustkę – albo przyjąć obcą, ale szczerą pomoc.

Wiecie, co jest najbardziej gorzkie? Nie to, iż nam ciężko. Nie to, iż jesteśmy biedni. Ale to, iż ci najbliżsi z krwi – okazali się najdalsi w praktyce. I nie boję się o siebie. Boję się o moich chłopców. Żeby nigdy nie poczuli, jak to jest – być niechcianymi przez własną babcię.

Idź do oryginalnego materiału