Kilka momentów wcześniej moja 5-letnia mała dziewczynka wpadła w mrok swojego nastroju. Było późno, była zmęczona, w ciągu dnia spotkała ją nieprzyjemna sytuacja, bodźce się nawarstwiały w niej, aż w końcu doszło do eksplozji. Uderzyła mnie raz, drugi, trzeci.
Bez powodu, z jakiegoś tylko jej znanego powodu. Nie ma to znaczenia. Może się wydarzyć i zdarza się w niemal każdym domu, iż dziecko sięgnie po manifestowanie uczuć w ten sposób. Świadomość tego procesu jest już wystarczająco uwalniająca, by skonfrontować się w miarę godnie z tą przemocą, z użyciem przez dziecko swojego ciała.
Najtrudniejsze dopiero przed nami
A jednak wciąż boli. To jedna z tych rodzicielskich spraw, nad którymi myślimy: "Nosiłam pod sercem, wydałam w bólach na świat, tuliłam do piersi, karmiłam, nosiłam, nie spałam, kochałam. A teraz mam czerwone ślady na ramieniu".
Te czerwone ślady na ramieniu są "przedłużeniem" tej miłości, jakkolwiek abstrakcyjnie to nie brzmi w tamtym momencie, kiedy stoimy "pod tym prysznicem", we łzach.
Psychologia dziecięca nazywa zjawisko wprost: dziecko, które czuje się bezpiecznie w całej swojej manifestacji, będzie zachowywało się różnie. Będzie pokazywać całego siebie, odsłaniać swoje najczulsze punkty i strefy. Dziecko, które pozwala sobie na tak silne wyrażanie emocji, musi ufać, iż nie zostanie odrzucone. Że nie zostanie ukarane, iż nie zostanie pozbawione opieki. To czyste mechanizmy instynktownego przetrwania.
Niewielu jest rodziców, którzy to rozumieją, tak jak kilka pozostało tych, którzy mają wiedzę o złości. Złość i idąca za nią agresja jest absolutnym tabu. Trudno się temu dziwić, jeszcze 50 lat temu dzieci nie mogły choćby jeść przy wspólnym stole z dorosłymi. Psychologia dziecięca nie istniała adekwatnie, a potrzeby dziecka sprowadzano do fundamentalnego głodu i pragnienia.
Żyjemy jednak w czasach, w których mamy dostęp do wiedzy, nauki. Mamy możliwości intensywniejszego skupienia uwagi na naszej świadomości, dostępu do niej. I chociaż boli i płyną łzy, to miłość i mądrość są silniejsze. Zawsze.
A uwagę w takich sytuacjach, jak ta ze wstępu tekstu, kieruję do siebie. Patrzę na siebie i zapewniam państwa, iż jeżeli spróbujecie, również zobaczycie źródło problemu. Co mogło sprawić, iż dziecko poczuło się przy mnie w ten sposób? Czy to był mój błąd, czy może zareagowałam nieadekwatnie? A jeżeli nie, to co mogę zrobić teraz, żeby ukoić dziecko w jego żalu?
Nie odrzucajcie dzieci w chwilach słabości. Nie zostawiajcie ich samych, by się uspokoiły. To jasny znak, iż matka kocha mnie tylko wtedy, kiedy jestem ok.
A nikt nie jest "ok" permanentnie. Nikt nie jest doskonały. I w tym tkwi istota i różnorodność życia. I w tym, iż po burzy można ukoić się objęciem. I w szepcie: kocham Cię, pomimo wszystko.