Trzy ważne pytania o szkołę

kuriernauczycielski.pl 3 tygodni temu

Szkoła i edukacja rodzi długą listę pytań. O kierunek rozwoju, o cel, o sposoby nauczania i o wyniki (to ostatnie jest chyba najbardziej stresujące dla wszystkich). Uczniowie pytają nauczycieli, nauczyciele uczniów, pytania stawiają rodzice, dyrektorzy, kuratorzy, ministrowie. Można by odnieść wrażenie, iż cały system edukacji tonie w pytaniach.

W ostatnich latach mojej pracy coraz częściej stawiane są mi pytania, na które trudno odpowiedzieć zgodnie z własnymi przekonaniami. A kilka tygodni temu pytania te zostały dosłownie wylane w rękaw mojej bluzki przez zapłakanego ucznia klasy szóstej. Po co mi ta szkoła? Dlaczego mam tak dużo lekcji? Czy ja muszę tu być? Polały się łzy, więc może czas poważnie się zastanowić nad tymi pytaniami.

Po co mi szkoła?

Uczniowie nie podważają samej potrzeby uczenia się. Raczej nie przemawia do nich zakres, jak i sposób przekazywania wiedzy. Mam wrażenie, iż system zapomniał o rozwoju emocjonalnym i intelektualnym swoich beneficjentów i oczekuje od kilku- i kilkunastoletnich uczniów, by myśleli, działali i pragnęli tego, co dorośli.

Dziecko nigdy nie będzie dorosłym. Gdzie nauczanie inteligencji emocjonalnej, finansowej, budowania relacji, dbania o ciało i zdrowie, radzenia sobie z szumem informacyjnym i zagrożeniami technologicznymi? Niestety w dzisiejszym systemie edukacji najważniejsze umiejętności dobrego życia w przyszłości są realizowane w minimalnym procencie.

Wracając do samego pytania, oczywiście odpowiadam uczniom, iż muszą nauczyć się sprawnego czytania, pisania, liczenia, iż umiejętność argumentowania pomoże im osiągać własne cele w życiu, choćby podwyżkę w pracy. Jednocześnie nasuwa mi się myśl, po co im znajomość imiesłowów. Zagadnienie tak uwielbiane, iż w ostatnich latach pojawia się praktycznie na każdym egzaminie ósmoklasisty. Sprawny nauczyciel gwałtownie położy na to nacisk i wyuczy klasę, tylko czy faktycznie jest to wiedza, która do czegoś zmierza. Skoro w późniejszym etapie nauczania, jak i w życiu, nikłe szanse są, by ktokolwiek oczekiwał od nich posiadania tak tajemniczych wiadomości. Chyba iż wystąpią w teleturnieju Milionerzy. Tam to pytanie pojawia się dość często. W takiej sytuacji polecam telefon do zaprzyjaźnionego polonisty.

Osobiście zachwycona jestem, iż język polski w szkole podstawowej nastawiony jest na umiejętność uzasadniania swojego zdania, szukania argumentów, udowadniania tez. Niestety moja euforia gwałtownie się kończy, ponieważ w szkole średniej nie ma kontynuacji tych działań. Wszyscy to pamiętamy z własnego doświadczenia: nauczanie polskiego w szkole średniej to znajomość ram czasowych epoki, głównych założeń filozoficznych, przedstawicieli, pojęć i lektur. W tym momencie witamy gombrowiczowskie: „Słowacki wielkim poetą był”.

Odnoszę wrażenie, iż łatwiej zdać maturę niż egzamin klasy ósmej, ponieważ wszystkie możliwe pytania, motywy, konspekty maturalne mamy omówione i przedstawione w Internecie. Wystarczy się ich nauczyć na pamięć, by zdać. Doceńmy więc naszych ósmoklasistów, bo często wykazują się niesamowitymi umiejętnościami.

Uczymy dzieci budowy zwierząt, działania układu oddechowego, krwionośnego, skomplikowanych nazw i procesów, zapominając, iż duża część uczniów nigdy nie miała bliższego kontaktu z żywym zwierzęciem. Niejednokrotnie dzieci na wycieczkach spierają się, czy stojące przy drodze zwierzę to krowa czy koń. Nie… Proszę państwa, to nie żart!

Z drugiej strony mam w klasie ucznia, który posiada ogromną wiedzę o ptakach, jednak nie przynosi mu ona żadnych sukcesów w szkole. Inny naprawia już samochody, a kolejny szyje, gotuje. W szkole jednak to tak zwani słabi uczniowie. A jak życie pokazuje, często gospodarka kraju opiera się właśnie na tych słabych uczniach, którzy w życiu dorosłym nabierają wiatru w żagle i płyną.

Uważam więc, iż pytanie „Po co mi szkoła?” jest całkiem uzasadnione, a odpowiedź nie jest oczywista. Należy zdać sobie sprawę, iż często dzieci powtarzają dane pytanie za swoimi rodzicami, czyli osobami z pokolenia, które niejednokrotnie z systemu edukacji wyszło rozgoryczone i z poczuciem zmarnowanego czasu.
I tutaj pojawia się słowo klucz – czas.

Po co tak dużo godzin lekcyjnych?

Odpowiedź – nie mam pojęcia. Moja córka w siódmej klasie pracuje na całym etacie, i to z nadgodzinami. Wstaje o 6.00 rano, a do domu wraca o 16.20, by później jeszcze minimum dwie godziny poświęcić czynnościom związanym ze szkołą. gwałtownie licząc, wychodzi 12 godzin dziennie. A na drugi dzień my, nauczyciele, jak i rodzice, oczekujemy, iż dzieci będą super przygotowane i pełne energii do działania. Jeszcze chcemy, by w wolnym czasie rozwijały swoje zainteresowania, uprawiały sport, chodziły do teatru i miały super porządek w pokoju.

Pamiętam ucznia z liceum, którego podwoziłam do domu po zajęciach, ponieważ kończyliśmy lekcję równo o godz. 16.00, a ostatni autobus przejeżdżający przez miejscowość, w której mieszkał, odjeżdżał o godz. 15.20. Wybór ucznia był taki: nie iść na lekcje, zwalniać się zaraz po rozpoczęciu lekcji albo iść 15 km pieszo, licząc na stopa. Zastanówmy się – co byśmy wybrali?

Jaką euforią napawają mnie zajęcia dodatkowe na siódmych czy ósmych godzinach lekcyjnych, bo – nie oszukujmy się – nie ma gdzie ich wcześniej upchnąć w planie lekcji. Spojrzenia znużonych uczniów, którzy mają ochotę mnie unicestwić, gdy po raz kolejny próbuję nauczyć ich, czym są części mowy. Syzyfowa praca. Uczniowie, którzy codziennie przez kilka długich godzin w szkole nie odnoszą żadnego oczekiwanego sukcesu, z dnia na dzień obojętnieją, bo dobrze wiedzą, iż to nie jest ich świat.
Naturalnie więc rodzi się w nich kolejne pytanie.

Czy ja muszę tutaj być?

Chciałoby się odpowiedzieć: to wolny kraj, szkoła nie jest więzieniem. No właśnie, chciałoby się. Bo o ile obowiązek szkolny jest wskazany, o tyle chyba czas przemyśleć inne zagadnienia. Czy faktycznie naturalne jest, iż dzwonek i zegar wymierzają nasz rytm życia? Na dźwięk dzwonka idziemy do klas, wychodzimy na przerwę, w tych krótkich przerywnikach biegniemy do łazienki lub na gwałtownie próbujemy zaspokoić głód, bo przecież zaraz dzwonek… I nie mówię tu tylko o uczniach, ale o wszystkich pracownikach szkoły.

Nauczyciele niczym klawisze więzienni krążą po korytarzach za uczniami, sprawdzają w łazienkach, szatniach, magazynkach. „Nie biegaj, nie krzycz, schowaj telefon, nie rzucaj piłką, nie leż na podłodze, zdejmij kaptur z głowy itd.”. Nic tak jak szkoła nie odmierza czasu i z niego nie rozlicza. Dzień za dniem, rok za rokiem. Nie dziwmy się więc, iż uczniowie kończący szkołę czują się jak po wyjściu na wolność. I nikt mnie nie przekona, iż taki styl życia jest naturalny. Zresztą słownictwo uczniów typu „odsiedzieć swoje”, „odbębnić”, „przetrwać”, jednoznacznie pokazuje, jak ich systemy emocjonalne to odbierają.

Oczywiście, wygodnie posłużyć się wymówkami, iż ta dzisiejsza młodzież jest do niczego, bo kiedyś było inaczej. I bardzo dobrze, iż było inaczej, bo to wskazuje na rozwój cywilizacji, a nie jej stagnację. Każde pokolenie niesie zmiany, to dorośli boją się przyznać, iż stają się nieaktualni. Dzisiejszy świat jest dualistyczny, real i rzeczywistość wirtualna to codzienność naszych dzieci. Świat wirtualny jest ciekawy, przyciąga nowymi obrazami i możliwościami, zmienia sposób komunikacji, ustala nowe normy społeczne, kształtuje modę, umożliwia dostęp do każdej informacji w dowolnym momencie. Naiwnie oczekujemy, iż spędzenie od pięciu do ośmiu godzin dziennie w ławce szkolnej będzie atrakcyjne dla uczniów. A co nie jest atrakcyjne, jest nudne, jest przymusem.

Całe szczęście w temacie „czy muszę tu być” pojawiły się pierwsze oznaki zmian. Myślę tutaj o szkołach w chmurze, nauczaniu domowym, ruchu „Budzących się szkół”, uczelniach zaocznych, wieczorowych, weekendowych, które pozwalają choć w pewnym stopniu na indywidualny wybór uczenia.

Reasumując, trzy ważne pytania o szkołę, to nie pytania o wyniki egzaminów i ilość zrealizowanego materiału. To pytania o celowość. Nauczamy nowe generacje, które definiowane są przez pędzący postęp technologiczny. Z wielkim rozmachem w nasze życie wchodzi sztuczna inteligencja. Dzieci potrzebują innych umiejętności niż dawniej, by zmierzyć się z wymaganiami rzeczywistości, a my w szkole podstawowej mamy ciągle jedną godzinę informatyki. Wszystko to sprawia, iż osobiście czuję coraz większy żal i „czekam na wiatr, co rozgoni, ciemne skłębione zasłony…”.

Barbara KALITKA-ZELENT, nauczyciel języka polskiego w Zespole Placówek Oświatowych w Borkach (województwo lubelskie)

TEN ARTYKUŁ POWSTAŁ W RAMACH PROCEDURY AWANSU ZAWODOWEGO. DZIEL SIĘ WIEDZĄ I DOŚWIADCZENIEM Z „KURIEREM”. POMOŻEMY CI W AWANSIE ZAWODOWYM I WSPÓLNIE ZAINSPIRUJEMY INNYCH! SZCZEGÓŁY – TEL. 739 290 210.

Idź do oryginalnego materiału