Twoja tajemnica jest teraz moja, i tylko od ciebie zależy, komu ją zdradzę.
Kasia wracała do domu ze sklepu, dźwigając ciężkie torby. Plecy bolały ją od zmęczenia. Już prawie dotarła pod swój blok, gdy na ławce zauważyła nieznajomą kobietę. Siedziała, jakby na kogoś czekała.
— Przepraszam… jesteś Katarzyna? — nagle odezwała się obca.
Kasia zatrzymała się, wpatrując się w jej twarz. Nic znajomego.
— Tak. A pani jest…?
— Nie znamy się, ale ja wiem o tobie wszystko — powiedziała kobieta z naciskiem. — I przyszłam ci coś powiedzieć… Znam twoją tajemnicę.
Kasia zmarszczyła brwi.
— Jaką tajemnicę? O czym pani mówi?
— Tę, która dotyczy twojej córki… — dodała nieproszona gość z lodowatym uśmieszkiem. — Tylko od ciebie zależy, czy pozostanie tajemnicą.
Kasia ścisnęła uchwyty siatek, aż palce zrobiły się białe.
Kasia i Robert pobrali się z miłości. Młodzi, szczęśliwi, z błyszczącymi oczami, przy toastach gości przysięgali być razem na dobre i na złe. Lata mijały, pracowali, budowali mały, ale przytulny świat we dwoje. Ale dzieci nie przychodziły. Najpierw czekali. Potem się badali. Lekarze rozkładali ręce: „Czasami trzeba dziesięciu lat, aż nagle zdarzy się cud.”
Ale cud się nie zdarzał. Pewnego dnia oboje wypowiedzieli to słowo na głos — „adoptować”.
W domu dziecka byli trzy razy. Najpierw rozglądali się. Aż wreszcie ją zobaczyli — niebieskooką malutką dziewczynkę o bujnych włosach i spojrzeniu pełnym ufności. Zosia miała zaledwie rok i kilka miesięcy. Jej biologiczna matka zostawiła ją w szpitalu, oficjalnie pozbawiona praw rodzicielskich.
— To malutka. Nic nie będzie pamiętać, tylko nas — mówiła Kasia. — Wyrośnie i będzie myślała, iż my jesteśmy jej prawdziwymi rodzicami.
Dokumenty, wizyty, stres, nieprzespane noce. Ale w końcu wszystko było za nimi. Zosia stała się ich córką. Ukochaną. Wymarzoną. Prawdziwą. Krewni dziwili się: „Jak podobna do Kasi! Ta sama jasna czupryna, te same oczy!” Robert się uśmiechał, bo choćby zewnętrznie los dał im doskonałe dopasowanie.
Zosia rosła na bystrą, ciekawą świata, czułą dziewczynkę. Szkoła, pierwsze piątki, pierwszy bukiet na rozpoczęcie roku, pierwsze trudne pytania.
Ale pytanie, którego Robert i Kasia bali się najbardziej, padło wcześniej, niż się spodziewali.
— Mamo, tato, to prawda, iż nie jestem waszą córką? Że wzięliście mnie z domu dziecka?
Powiedziała to spokojnie, ale w głosie czuć było ból. Ola, koleżanka z klasy, powiedziała. Usłyszała, jak jej matka rozmawiała z sąsiadką.
Rodzice wymienili spojrzenia. Tamtego wieczoru Robert mówił cicho, opanowanie. Trzymał córkę za ramię i tłumaczył, jak on i mama zobaczyli ją po raz pierwszy, jak się od razu zakochali. Jak chcieli dać jej dom. Rodzinę. Miłość. Jak obiecali sobie, iż nigdy nie ukryją prawdy, ale powiedzą, gdy będzie gotowa.
Zosia słuchała. Bez łez, bez histerii. Tylko cicho:
— No dobra. I tak jesteście moimi rodzicami.
Od tamtej nocy temat nie wracał. Robert i Kasia odetchnęli z ulgą — ich dziewczynka była silna, dobra, dojrzała ponad wiek.
Gdy Zosia skończyła piętnaście lat, zdarzyło się kolejne cudo — Kasia dowiedziała się, iż jest w ciąży.
— Robert, muszę ci coś powiedzieć… — zaczęła, gdy mąż wrócił z pracy.
— Znowu kupiłaś kwiaty bez powodu?
— Będziemy mieli dziecko.
Nie uwierzył od razu. Dopytywał, łapał się za głowę. W końcu ją przytulił i zapłakał. Po raz pierwszy od lat powiedział:
— Dziękuję ci, Kasia. Za wszystko.
Zosia, gdy się dowiedziała, uśmiechnęła się:
— Chcę brata. Tylko nie takiego urwisa jak Ola.
Kasia urodziła syna. Rodzina była kompletna. Szczęście zdawało się w ich domu osadzić na stałe. Zosia poszła na studia, młodszy do szkoły, Robert i Kasia pracowali, żyli, cieszyli się.
Aż pojawiła się ona — biologiczna matka Zosi.
Pewnego dnia Kasia wracała z zakupów i spotkała ją pod blokiem.
— Powiedz swojemu mężowi, iż jeżeli nie dacie mi pieniędzy — powiem córce prawdę — syknęła kobieta, nie kryjąc pogardy. — Wiem, gdzie się uczy. Wiem wszystko.
Kasia wróciła do domu blada. Opowiedziała Robertowi.
— Nic jej nie jesteśmy winni — powiedział. — Ale Zosia nie powinna jej teraz zobaczyć. Nie taką. Nie w ten sposób.
Przypomnieli sobie przysięgę daną sobie dawno temu — powiedzieć córce całą prawdę, gdy nadejdzie czas. Ale czy już tego nie zrobili? Czy się nie przyznali?
— To było w dzieciństwie — powiedziała Kasia. — Teraz Zosia jest dorosła. Musimy ją uprzedzić.
Gdy Zosia przyjechała na wakacje, zebrali się na odwagę.
— Córeczko… wiesz, iż cię adoptowaliśmy. Ale masz biologiczną matkę. Chcemy, żebyś wiedziała — może się pojawić. Nie chcemy, żebyś usłyszała to od obcych. Ale my jesteśmy przy tobie. Zawsze.
Zosia długo na nich patrzyła, w końcu się uśmiechnęła:
— Mamo, tato. Zapamiętajcie: dla mnie nie ma innych rodziców. A jeżeli się pojawi — po prostu powiem, iż już mam rodzinę. Prawdziwą.
I Kasia, i Robert patrzyli na córkę z podziwem. Wydawało im się, iż wszystko, co w niej dobreI wtedy zrozumieli, iż największą tajemnicą nie było to, skąd przyszła Zosia, ale to, jak mocno stała się ich własną córką.