Tylko marzył o chwili wytchnienia

twojacena.pl 6 dni temu

W całej wsi znali i nie lubili Zenona za jego nieznośny charakter. Był żonaty z Haliną, spokojną kobietą, ale mieli pewien problem nie mogli mieć dzieci. Mijali rok za rokiem, a potomstwa wciąż nie było.

I nagle, jak grom z jasnego nieba Halina umarła. Jej matka wiedziała, iż córka coś trapi, ale ta nigdy się nie skarżyła.

„Córeczko, ostatnio źle wyglądasz” pytała matka, gdy Halina rzadko zaglądała do rodziców.

„Nic, mamo, to tylko zmęczenie. Poleżę trochę i przejdzie. Nie martw się” uspokajała.

Halina nie narzekała nigdy, zwłaszcza przed mężem on nie cierpiał, gdy żona miała choćby ból głowy.

„Nie udawaj, baby zawsze mają coś nie tak. Pewnie lenistwo cię bierze. Nie marudź, nikt cię tu nie będzie żałował” odpowiadał Zenon.

Po pogrzebie minął rok. Zenon żył sam, ale myśl o ponownym małżeństwie go nie opuszczała. Źle mu było w samotności, choć przywykł do życia jak wilk. Rozglądał się za kobietami.

„Muszę wziąć taką bez dzieci” rozmyślał. „Nie potrzebuję cudzego potomstwa. W moim wieku wszystkie baby już z dziećmi. Trzeba młodszą, ale która zechce za mnie iść?”

Wiedział, iż jego charakter odstrasza ludzi. Przyjaciół nie miał, a sąsiedzi omijali go szerokim łukiem. Zwrócił uwagę na Jadzię niepozorną, cichą i pracowitą.

Pewnego dnia spotkał ją, choć adekwatnie na nią czekał:

„Jadzia, chodź no tu!” zawołał, gdy przechodziła koło jego domu.

Podniosła wzrok i podeszła nieśmiało.

„Dzień dobry” szepnęła.

„Siema” odburknął Zenon. „Słuchaj, patrzę na ciebie i myślę może byś za mnie wyszła? Sam jestem, gospodarstwo porządne. Będzie ci dobrze, dzieci urodzimy. Potomka mi trzeba.”

„Oj, nie wiem…” zarumieniła się. „Muszę z mamą pogadać.”

„No to gadaj, a ja wieczorem zajrzę.”

W domu Jadzia wyznała matce:

„Mamo, chyba wychodzę za mąż.”

„Jak to? Za kogo? Przecież żadnego chłopaka nie masz.”

„Zenon dziś przyjdzie się swatać…”

„O rany, córuś, on dużo starszy! Zastanów się dobrze charakter ma trudny. Ludzie szeptają, iż pierwszą żonę do grobu zapędził, harował ją bez litości. Kto wie, co tam było cudzy dom, ciemna sprawa.”

„Mamo, co mam myśleć? Żadni zalotnicy się nie cisną, a lata lecą. Może to tylko plotki…”

Jadzia wyszła za Zenona. We wsi zawrzało. Jedni litowali się nad nią:

„Źle zrobiła, idąc za niego. Okrutny jest, samotnik.”

Inni mówili:

„Zenonowi się poszczęściło. Cichą wziął, będzie mu słuchała i harowała.”

Tak właśnie było. Zenon z sąsiadami żył w wiecznych sporach, teściową gardził, a Jadzi nie pozwalał często do matki chodzić.

„Tyran, jakich mało” biadała matka, gdy córka wpadała ukradkiem, gdy męża nie było.

„Mamo, daj spokój. Jakoś to będzie. On krzyczy, a ja milczę. Tylko się modlę, by wytrwać.”

„O Boże, córuś, całe życie będziesz znosić jego zrzędzenie?” płakała matka.

Lecz Jadzia urodziła dwóch synów w ciągu pięciu lat. Nie iż Zenon ich nie kochał może i kochał, ale po swojemu. Wrzaski i wyzwiska sypały się jak grad. Matka uczyła chłopców:

„Trzymajcie się od ojca z daleka, byście pod gorącą rękę nie trafili.”

Szybko się zorientowali uciekali z domu, ile tylko się dało. Rosnąc, wciąż słyszeli:

„Gdzie te lenie się włóczą? W domu roboty od góry, a oni wiatru pilnują! To przez ciebie, Jadzia, uczysz ich wymigiwać się!”

Jadzia przywykła do krzyków. Machnęła ręką i milczała. Młodsza, ale mądrzejsza to ona trzymała całe gospodarstwo. A Zenon coraz częściej zaglądał do flaszki i awanturował się. Sąsiedzi słyszeli, jak ryczał:

„Wszyscy mi obrzydli! Haruję od świtu do nocy, a w domu zero szacunku!”

Jadzia czasem odpowiadała:

„Sam chciałeś żony, sam pragnąłeś dzieci. A to, co przepijasz, liczysz?”

Lepiej było milczeć.

„Jadzia, jak ty to wytrzymujesz?” płakała matka. „Ja bym dawno uciekła!”

„Muszę dla dzieci, mamo. Przywykłam. Niech sobie krzyczy.”

Sąsiedzi podziwiali jej cierpliwość.

„Co za kobieta jak ona to znosi?”

Synowie dorośli, po szkole wyjechali do miasta jeden do technikum, drugi na budowę. Przyjeżdżali rzadko.

„Mamo, nie gniewaj się, iż nie zaglądamy. Nie chcemy słuchać ojca same krzyki i złość.”

Starszy obiecywał:

„Jak się ożenię, zabiorę cię do siebie.”

„Nie, synku. Tutaj mój dom. Wy odwiedzajcie.”

Zatrzymywali się u babci, do Zenona wpadali jak po grudzie. A ten wrzeszczał jeszcze bardziej.

„Przecież mówisz, iż ci wszyscy obrzydli” cicho zauważała Jadzia. „No to żyj sam. Chłopcy dorośli, ja też sobie radzę.”

„Ty mi też dopiekasz! Chcę spokoju, poleżeć. A ty na mnie zerkiem rzucasz!”

„Uspokój się. Zwyczajnie patrzę.”

„Zmęczony jestem. Żebym tak mógł cały dzień leżeć…”

„No to leż. Ja ci słowa nie powiem, tylko nie drzyj się na całą wieś.”

Pewnego ranka Jadzia wróciła z obory, wydoiła krowy, wypuściła je w pole. W domu cisza. Dzieci swoje życie już miały ożenione, w mieście. Zenon nie wstał na śniadanie. Weszła do sypialni, zapaliła światło a on leży na podłodze. Cicho stęka.

Gdy przyjechało pogotowie, lekarz rozłożył ręce:

„Wylew. Do szpitala.”

Z hałaśliwego zrzędy Zenon stał się niemym starcem. Jadzia przywiozła go ze szpitala lekarze nie dali nadziei.

„Opieka potrzebna. Sam nic nie zrobi.”

Ułożyła go w łóżku i powiedziała:

„No i masz, Zenon. Marzyłeś o spokoju proszę bardzo. Chciałeś leżeć teraz będziesz leżał.”

Patrzyła na jego nieruchomą twarz żadnej reakcji. Matka Jadzi, stojąMijały dni, a Jadzia sumiennie opiekowała się mężem, aż w końcu, po półtora roku, Zenon odszedł cicho, jakby nareszcie znalazł ten upragniony spokój.

Idź do oryginalnego materiału