To już lekka przesada
"W klasie pierwszej i drugiej wszystko działało bardzo dobrze. Produkty były świeże, dzieci chętnie próbowały, dzieliły się między sobą, rozmawiały o smakach, o tym, co im smakuje bardziej, co mniej. Była to naprawdę dobra inicjatywa, z której płynęły wyłącznie pozytywne doświadczenia.
Niestety, w tym roku (moja córka jest teraz w trzeciej klasie) sytuacja zaczęła się zmieniać. Początkowo były to drobne wpadki: niesmaczna marchewka, zbyt miękka gruszka. Machnęłam ręką, zdarza się. Ale ostatnio miarka się przebrała.
Córka wróciła do domu oburzona i pokazała mi zdjęcia owoców, które dostały dzieci w szkole. Na fotografiach widać podgniłe truskawki, innym razem borówki, owoce, które ewidentnie przekroczyły moment świeżości kilka dni temu. Podobno dzieci patrzyły na nie z obrzydzeniem, część nie chciała w ogóle dotykać, nie mówiąc już o jedzeniu.
Jestem naprawdę zawiedziona. Celem tego programu jest zachęcanie dzieci do sięgania po warzywa i owoce, a nie zniechęcanie ich, czy, co gorsza, wywoływanie odrazy. Jedno takie doświadczenie potrafi zepsuć tygodnie, a choćby miesiące budowania dobrego nawyku.
Rozumiem, iż mogą się zdarzyć błędy w transporcie, iż nie wszystko da się przewidzieć. Ale nie mówimy tu o drobnych niedociągnięciach, tylko o produktach, które zwyczajnie nie nadają się do spożycia.
Chciałabym, by program wrócił do poziomu, jaki pamiętamy z wcześniejszych lat. By znów można było z czystym sumieniem powiedzieć: tak, to ma sens. Bo pomysł wciąż jest dobry. Potrzeba tylko staranności i dbałości o jakość. Póki co wypisuję córkę z programu, bo nie pozwolę na to, by jadła zgniliznę".