Urodziłam ci syna, ale niczego od ciebie nie chcemy zadzwoniła kochanka.
Mąż spojrzał na Weronikę wzrokiem zbitego psa.
Tak, nie przesłyszałaś się. Werka, pół roku temu… miałem kogoś. Tylko kilka spotkań, po prostu głupia przygoda. I ona urodziła mi syna. Niedawno
Weronika poczuła, jak wiruje jej świat. Nowiny, które uderzyły ją w głowę, jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody.
Jej wierny, kochający mąż, miał gdzieś dziecko? To musiał być żart.
Siedziała przez chwilę bez ruchu, próbując zrozumieć sens słów Michała.
On siedział naprzeciwko niej. Ramiona mu opadły, dłonie ukrył między kolanami. Wyglądał na mniejszego, jakby uszło z niego całe powietrze.
Syn? powtórzyła Weronika. Ty, żonaty facet, masz z kimś syna. I to nie ja ci go urodziłam
Werka, przysięgam, nie wiedziałem.
Nie wiedziałeś, jak robi się dzieci? Czterdzieści lat masz, Michał.
Nie wiedziałem, iż ona iż się zdecyduje urodzić. Rozstaliśmy się dawno, wróciła do męża. Myślałem, iż wszystko u niej w porządku. A wczoraj nagle telefon. Masz syna. Trzy dwieście, zdrowy. I odłożyła słuchawkę.
Weronika podniosła się. Nogami ledwo czuła podłogę, kolana miała jak z waty, jakby przebiegła maraton.
Za oknem szalała jesień. Liście miotał wiatr nad zabytkowymi dachami Krakowa.
I co teraz? zapytała Werka, nie patrząc na męża.
Nie wiem odpowiedział Michał.
To cudowna reakcja głowy rodziny. Nie wiem.
Odwróciła się gwałtownie.
Pojedziesz tam? Zobaczyć?
Zastraszony Michał z trudem uniósł wzrok.
Napisała adres szpitala na Prokocimiu, powiedziała, iż wypis pojutrze. Jak chcesz przyjedź, jak nie trudno. Niczego nie potrzebuję i nie chcę.
Dumna nie chce niczego ode mnie
Niczego nie chce Weronika powtórzyła z ironią. Święta prostota.
Trzasnęły drzwi wejściowe wrócili chłopcy.
Weronika natychmiast założyła maskę uśmiechu. Nauczyła się tego w pracy przez lata w prowadzeniu firmy wyćwiczyła kamienną twarz nawet, gdy interes padał.
W kuchni pojawił się najstarszy syn wysoki, barczysty dwudziestolatek.
O, rodzice, no cześć! Ale miny Mamo, jest coś do jedzenia? Z treningu przyszedłem, głodny jak wilk!
Pierogi ruskie są w lodówce, podgrzejcie sobie rzuciła Werka.
Tata, miałeś zobaczyć, co z gaźnikiem w moim gratku drugi syn, młodszy, przyjacielsko klepnął ojca po ramieniu.
Weronika patrzyła na tę scenę, a serce ściskał ból.
Oni mówią do Michała tato. Ich prawdziwy ojciec dawno rozmył się gdzieś na horyzoncie, ograniczając się do przelewu alimentów i kartek na święta. Michał wychował ich. Uczył jeździć rowerem, opiekował się rozbitymi kolanami, chodził na zebrania w szkole, załatwiał każdą sprawę.
Michał był ich ojcem. Prawdziwym.
Michał wykrzesał z siebie uśmiech.
Sprawdzę, Sławek, później. Najpierw muszę pogadać z mamą.
Chłopcy wyszli, hałasując talerzami.
Oni cię kochają powiedziała cicho Weronika. A ty…
Werka, przestań. Ja ich też kocham. To są moi chłopcy. Nigdzie się nie wybieram. Od razu ci powiedziałem to był tylko moment słabości, błąd.
Między nami nic poważnego nie było. Po prostu… zachcianka!
Po prostu zachcianka, przez którą teraz ktoś musi zmieniać pieluchy
Do kuchni wbiegła sześcioletnia Marysia. Teraz pancerz Weroniki nie wytrzymał. Dziewczynka z impetem wskoczyła na kolana Michała.
Tatusiu! Czemu jesteś smutny? Mama cię opieprzyła?
Michał przytulił ją mocno do siebie, zanurzył twarz w jasnych włosach córki. Żył dla niej.
Weronika wiedziała dla Marysi gotów był rozerwać każdego. To była bezgraniczna, obłędna ojcowska miłość.
Nie, księżniczko. Po prostu rozmawiamy z mamą o dorosłych sprawach. Idź, włącz sobie bajki, zaraz przyjdę.
Gdy Marysia wybiegła, w kuchni znów zapadła cisza.
Wiesz, iż wszystko się zmienia? zapytała Weronika.
Usiadła z powrotem przy stole.
Nie odejdę, Werka. Kocham cię, dzieci… Bez was nie potrafię…
To tylko słowa, Michał. A fakty są takie: masz tam syna. On potrzebuje ojca.
Ona teraz mówi niczego nie chcę. To hormony, euforia albo sprytna gra. Za miesiąc, pół roku, dziecko zacznie chorować, rosnąć, potrzebować pieniędzy.
Zadzwoni. Powie: Michał, brakuje nam kombinezonu na zimę. Albo: Trzeba do lekarza.
I pojedziesz. Bo jesteś dobry i masz sumienie.
Michał milczał.
A pieniądze, Michał? Weronika ściszyła głos. Skąd je weźmiesz?
Michał wzdrygnął się, jakby go uderzono. Weronika trafiła w sedno.
Jego firma padła dwa lata temu, długi spłacał z pieniędzy Weroniki. Teraz coś zarabiał, tu i tam, ale to były grosze w porównaniu z tym, co dawała ona.
Dom, samochody, wakacje, szkoła wszystko jej.
Nawet konta własnego nie miał, wszystko mu zablokowali za długi, korzystał z gotówki albo karty przypisanej do jej rachunku.
Znajdę mruknął.
Gdzie? Będziesz jeździł nocami jako taksówkarz? A może będziesz podkradał z mojej szafki, żeby utrzymywać tamtą rodzinę? Widzisz ten absurd? Ja utrzymuję rodzinę, a ty na moje pieniądze fundujesz życie kochance i jej dziecku?
Ona nie jest kochanką! syknął Michał. To skończyło się już dawno!
Dziecko łączy silniej niż jakiś papierek w urzędzie. Pojedziesz na wypis?
Pytanie zawisło w powietrzu. Michał przetarł twarz dłońmi.
Nie wiem, Werka. Naprawdę. Po ludzku… powinienem. Przecież to nie jego wina.
Po ludzku Weronika uśmiechnęła się krzywo. A po ludzku względem mnie? Marysi? Chłopaków? Pojedziesz, zobaczysz niemowlę, weźmiesz na ręce, i już. Popłyniesz. Znam cię, jesteś sentymentalny.
Zaczniesz tam jeździć. Najpierw raz w tygodniu, potem coraz częściej. Będziesz kłamał, iż praca, nadgodziny. A my tu będziemy czekać.
Podeszła do zlewu, puściła wodę, patrzyła przez chwilę w strumień i zakręciła kran.
Ona osiem lat młodsza, Michał. Ma trzydzieści dwa. Urodziła twojego syna. Swojego, krwi z twojej krwi.
Moje synowie nie są od ciebie, choć ty ich wychowałeś. Tam twój potomek, twój gen.
Myślisz, iż to nie będzie miało znaczenia?
Bzdury opowiadasz. Chłopaki są moje, wychowałem ich.
Ach, przestań! Każdy facet chce mieć dziedzica. Swojego.
Jest Marysia!
Marysia to dziewczynka…
Michał zerwał się z krzesła.
Dość! Co mnie wypychasz z domu? Mówiłem zostaję. Ale nie mogę być też bez serca! Tam urodziło się dziecko. Moje, tak. Zawiniłem wobec ciebie, wobec wszystkich.
Chcesz wyrzuć mnie. Spakuję się w sekundę i pojadę. Do matki, do hostelu, gdziekolwiek. Ale nie szantażuj mnie!
Weronika zamarła. Nagle zrobiło się strasznie.
Bo jeżeli teraz powie wynoś się, on naprawdę to zrobi. Dumny. Głupi, ale dumny. Odejście do tamtej będzie dla niego ucieczką, ratunkiem tam będzie ojcem, może biednym, ale własnym. I wtedy straci go na zawsze.
A ona nie chciała, mimo tej palącej, gryzącej złości. Kochała go. I dzieci go kochały.
Zniszczyć jest łatwo, wyrzucić można w sekundę. Ale jak potem żyć w pustym domu, gdzie każdy kąt przypomina o nim?
Usiądź wyszeptała. Nikt cię nie wyrzuca.
Michał chwilę postał, ciężko oddychając, po czym usiadł.
Werka, wybacz mi. Jestem idiotą…
Idiota zgodziła się Weronika. Ale nasz idiota…
Wieczór płynął jak przez mgłę.
Weronika z Marysią odrabiała lekcje, sprawdzała raporty do pracy, ale myślami była daleko.
Wyobrażała sobie tamtą kobietę. Jaka jest? Pewnie młoda, zadbana, może ładna. Może właśnie patrzy na syna i cieszy się swoim zwycięstwem.
Nic nie chce! Pewnie to najskuteczniejsza metoda. Nie prosić, nie robić scen, tylko pokazać: masz syna, jesteśmy dumni, poradzimy sobie bez ciebie.
To trafia w męski honor najcelniej. Od razu facet chce być bohaterem.
Michał wiercił się wieczorem, zdychał, spał na raty, a Weronika leżała z otwartymi oczami, patrząc w ciemność.
Czterdzieści pięć lat, zadbana, piękna, odnosi sukcesy, a starość czeka za progiem.
A tam młodość
***
Rano było jeszcze gorzej. Weronika nie umiała zebrać myśli.
Chłopaki zjedli gwałtownie i wybiegli, a Marysia nagle strzeliła focha.
Tato, zapleć mi warkoczyk! zażądała. Mama robi krzywo.
Michał złapał za szczotkę. Jego duże dłonie, przyzwyczajone do kierownicy i młotka, delikatnie przeplatały cienkie dziecięce włoski.
Zaplatał ostrożnie, z zaciśniętymi ustami.
Weronika piła kawę, patrząc na nich.
Oto jej mąż. Bliski, domowy, ciepły. A gdzieś tam jest inne dziecko, które też ma do niego prawo!
Jak to znieść?
Michał powiedziała, gdy Marysia poleciała się ubierać Musimy zdecydować. Teraz.
Odłożył szczotkę. Milczał chwilę.
Myślałem całą noc.
I?
Nie pojadę na wypis.
Weronice ścisnęło serce. Ale się nie odezwała.
Dlaczego?
Bo jeżeli pojadę, dam nadzieję jej, sobie i tamtemu dziecku.
Nie umiem być ojcem na dwa domy. Nie chcę, Werka! Nie będę kłamał, nie chcę okradać Marysi i chłopaków z czasu.
Wybrałem jedenast lat temu. Ty jesteś żoną, tu jest moja rodzina.
A tamten chłopiec? zdziwiona była, iż w ogóle o to pyta.
Pomogę finansowo. Oficjalnie przez alimenty, albo otworzymy konto.
Ale jeździć nie. Lepiej, żeby dorastał bez mnie, niż miał czekać na tatusia w sobotę, a ja będę patrzył na zegarek i rwał się do domu, do swojej prawdziwej rodziny.
Tak jest uczciwiej.
Weronika obracała na palcu złotą obrączkę.
Jesteś pewien? Nie pożałujesz potem?
Pożałuję pewnie. Będę się zastanawiał, jak mu się wiedzie. Ale jeżeli zacznę tam jeździć, stracę was. Czuję to. Ty tego nie zniesiesz. Ty jesteś silna, Werka, ale nie z żelaza. Zaczęłabyś mnie nienawidzić, nie chcę tego.
Boże, jak ja to wszystko chaotycznie tłumaczę…
Objął ją ramionami od tyłu.
Werka, nie chcę innego życia. Mam ciebie, mam dzieci. To… tamto to jest kara za moją głupotę.
Jestem gotów płacić za to pieniędzmi i tylko nimi.
Ani czasem, ani uwagą, ani troską nie mogę się dzielić.
Weronika położyła dłoń na jego ręce.
Pieniędzmi powiadasz? uśmiechnęła się przez łzy.
Zarobię je. Rozpęknę się, ale zarobię. Nie poproszę cię o grosz na moje błędy.
To moja sprawa, Werka.
Weronika poczuła, jak opada napięcie.
Może mąż nie był wobec niej fair, ale to właśnie tych słów potrzebowała. Nie zamierzała dzielić się nim z kimkolwiek, zupełnie nie dbała o los tej drugiej.
Urodziła dziecko żonatemu? Jej sprawa.
***
Na wypis Michał nie pojechał.
Potem kochanka zadręczała cały jego telefon wyzywała, płakała, żądała wyjaśnień, dlaczego go nie było.
Michał jasno powiedział: może liczyć tylko na wsparcie finansowe, nie na spotkania.
Cisza. Od tego dnia minęło pół roku, słuch po niej zaginął. Telefon ma wyłączony.
Weronikę to uspokajało bardziej, niż chciała się przyznać choćby sama przed sobą.














