Wspieram rozwój swoją obecnością
Jestem mamą chłopców wieku 3 i 5 lat. Dzieci chodzą do tego samego publicznego przedszkola, w którym mają sporo różnych dodatkowych zajęć. W planie dnia przedszkolaków pojawiają się w ciągu tygodnia zajęcia z angielskiego, sensoplastyka czy gimnastyka z rytmiką. Wszystko jest prowadzone w ramach opłat przedszkolnych, więc rodzice nie muszą za nie dodatkowo płacić.
Moje starsze dziecko poza przedszkolem uczęszcza na terapię u logopedy (którą raczej traktuje jak rozrywkę niż naukę) i rozważamy powoli lekcje nauki pływania, ale na razie jest to w sferze planów na przyszły rok. Nie uważam, żebym nie inwestowała w rozwój dzieci.
Spędzamy po przedszkolu dużo czasu wspólnie, zwiedzamy, jeździmy na wycieczki, gramy w domu w planszówki i spędzamy czas na aktywności na świeżym powietrzu. Jak większość rodziców chcę im dać wszystko, co najlepsze. Teraz kiedy mają 3 i 5 lat, wydaje mi się, iż najważniejsza dla nich jest obecność rodziców, wspólny czas i doświadczenia, które zbudują wspomnienia o pięknym dzieciństwie.
Poczułam wstyd i smutek
Piszę to wszystko w kontekście tego, co usłyszałam niedawno w przedszkolnej szatni. Kiedy kilka dni temu odprowadzałam moje pociechy do placówki, spotkałam znajomą. Kobieta ma synka, który również chodzi do tego przedszkola. Na potrzeby tego tekstu nazwijmy go Kacper. Chłopiec ma 4 lata i świetnie odnalazł się w roli przedszkolaka, choć jego cała rodzina bardzo się o to martwiła.
Wszystko dlatego, iż Kacper, zanim poszedł do przedszkola, całe dnie spędzał z mamą i babcią i bardzo bał się nowych sytuacji i obcych środowisk. Okazało się jednak, iż kilkulatek świetnie przeszedł adaptację i uwielbia chodzić do przedszkola. Zapytałam jego mamę, czy w tym roku trochę mniej choruje, bo przez pierwszy rok chodzenia do przedszkola tych infekcji jest zwykle dużo.
W odpowiedzi usłyszałam kilkanaście zdań, które mnie speszyły i wywołały milion innych emocji: od wstydu po smutek. Okazało się bowiem, iż w tym roku Kacerek ma już lepszą odporność i nie choruje aż tyle, co w 3-latkach. Dlatego też rodzice postanowili zapisać go na basen, angielski, zajęcia logopedyczne i taniec. Na wszystkie zajęcia chłopiec chodzi codziennie po przedszkolu i wszędzie się spełnia i jest zadowolony.
Plan dnia zapełniony od rana do nocy
Kiedy usłyszałam, iż 4-latek ma codziennie zaplanowane zajęcia po przedszkolu i tylko w weekendy może odpocząć, trochę się przeraziłam. Pomyślałam w pierwszej chwili o tym, iż kiepska ze mnie matka, bo ja tylu możliwości rozwoju swoim dzieciom nie zapewniam. Potem przebiegło mi przez myśl, iż trochę inaczej staram się wspierać rozwój swoich chłopców.
Na końcu pomyślałam, iż znajoma trochę przesadza i chyba spełnia swoje ambicje. Zrobiło mi się przykro, bo potem piszę te artykuły o dzieciach w szkole, które nie mają życia poza nauką, i dotarło do mnie, iż u niektórych to nie zaczyna się w szkole, a już w przedszkolu. Na dobrą sprawę ten 4-latek ma czas na swobodną zabawę tylko w weekendy. A wtedy – jak opowiada jego mama – spędzają czas wspólnie np. na nauce pisania i czytania.
To świetnie, iż 4-latek jest interesujący i chce zgłębiać taką wiedzę, ale chyba wkładanie w jego rączkę ołówka i skupianie się na stawianiu równych znaczków wcale nie jest dla niego dobre. Najbardziej było mi przykro, iż to dziecko ma tak dokładnie zaplanowany czas każdego dnia. Gdzie czas na spontaniczną zabawę, rozwijanie kreatywności i wyobraźni? Kiedy będzie moment na budowanie wspomnień z beztroskiego dzieciństwa, a nie ciągłego przesiadywania w aucie w drodze na kolejne zajęcia dodatkowe?
Przyznaję, nie zamierzam się wtrącać w wychowanie dzieci znajomych, ale te myśli tak bardzo zagnieździły się w mojej głowie, iż potrzebowałam się nimi podzielić. Dajcie swoim dzieciom być dziećmi, nie zabierajcie im beztroski z powodu spełniania swoich ambicji. One jeszcze będą miały dużo czasu w chodzenie na dodatkowe zajęcia i rozwijanie się...