Słuchajcie, dzieci moje, przysiądę tu bliżej pieca, bo kości już bolą, a myśli same cisną się na usta. Opowiem wam, jak to bywa w życiu
Dawno temu, gdy drzewa były wyższe, a serca bardziej szczere, żyła sobie młoda kobieta o imieniu Kasia. Piękna jak mak o świcie, dobra jak świeżo upieczony chleb, pachnący domem. Uśmiech miała ciepły jak wiosenne słońce, a duszę czystą jak źródlana woda.
Pokochała chłopaka zwanego Wojtek. Był przystojny barczysty, z gęstymi brwiami czarnymi jak smoła, a głos dźwięczny jak dzwon na Wielkanoc. ale miał w sobie dumę, która kipiała jak w garnku. Zdawało mu się, iż świat mu coś winien, iż życie powinno ścielić przed nim czerwony dywan.
Wkrótce po ślubie Kasia zaszła w ciążę. Poszli razem na USG, a lekarz powiedział: Będzie chłopiec. O, jakże Wojtek wtedy promieniał! Biegał po mieście, krzyczał, iż będzie miał spadkobiercę. W kawiarni zamawiał szampana, chwalił się przyjaciołom, iż jego syn zostanie wielkim biznesmenem albo choćby prezydentem.
Ale życie lubi pisać własne scenariusze. Gdy nadszedł czas, Kasia urodziła dziewczynkę delikatną, cichą jak promyk księżyca w ciemną noc. Nazwali ją Zosia, bo była światłem dla matki.
A wiecie, co zrobił Wojtek? Nie przyszedł na porodówkę. Mówił, iż potrzebuje syna, następcy, a dziewczynkę jak powiedział swojej matce można gdzieś oddać. Tak oto Kasia została sama z niemowlęciem na rękach.
Gdzie iść? Do kogo się zwrócić? W końcu zamieszkała w starej kamienicy ze staruszką Wandą. Ach, złota była kobieta! Nalała gorącej herbaty, pomogła uprać pieluszki, dodała otuchy słowem. Bo pamiętajcie, dzieci: rodzina to nie zawsze ci, z którymi dzielisz krew, ale ci, którzy stoją przy tobie, gdy w duszy ciemno i zimno.
Żyli skromnie, bez luksusów. Kasia pracowała na dwóch etatach: w dzień sprzedawała gazety i drobiazgi w kiosku, a nocą zamiatała podłogi w biurach. Dłonie popękane od mrozu, plecy bolące od zmęczenia, ale serce ciepłe bo dla kogo się starała? Dla córeczki, która rosła piękna i mądra, o szczerych oczach i dobrym sercu.
Minęło wiele lat. Zosia stała się młodą dziewczyną, pomagała matce i marzyła o studiach. Pewnego dnia, wracając do domu, Kasia zobaczyła przy drodze czarnego jak noc mercedesa. Obok stał mężczyzna w drogim garniturze, z ciężkim złotym pierścieniem na palcu. Przy nim chłopiec może dziesięcioletni, żywa kopia ojca z młodości.
Kasia poznała go od razu Wojtek. I on spojrzał na nią, jakby skamieniał. W tej właśnie chwili Zosia, trzymając matkę za rękę, cicho zapytała:
Mamo, kto to?
Wojtek zbladł. Zobaczył w tej dziewczynie siebie ten sam uśmiech, ten sam wzrok. Jego krew, jego dziecko ale nie wychowane przez niego, tylko przez obce ręce. I wtedy chyba dotarło do niego: sam kiedyś odrzucił to szczęście.
Postąpił krok do przodu, chciał coś powiedzieć. Może przepraszam, może byłem głupcem. Ale słowa utknęły mu w gardle. Bo co mógł teraz? Minionych lat nie cofniesz, a zaufania nie kupisz choćby za góry złota.
Kasia tylko mocniej przytuliła córkę i spokojnie powiedziała:
Nie myśl o nim, moje słoneczko.
Poszły dalej swoją drogą. Może nie mieli wiele pieniędzy, ale mieli coś najcenniejszego miłość i wzajemne wsparcie. Bo pamiętajcie, dzieci: szczęście nie jest w pieniądzach, w samochodach ani w lśniących pierścieniach. Szczęście jest tam, gdzie czekają na ciebie ciepłe ręce i szczere serce, gdzie kochają cię bezwarunkowo.
A Wojtek? Pozostał ze swoją pustką, wśród luksusów, ale bez ciepła. Bo kto w porę nie doceni miłości choćby się potem w złocie kąpał, dusza i tak będzie marznąć.
Tak to bywa w życiu. Nie lekceważcie tych, którzy są blisko, bo czasem straconej szansy już nigdy nie odzyskacie.