Głośno w restauracji? To moje dzieci
"Byłam ostatnio z mężem i dwójką dzieci w restauracji. Zawsze takie wyjścia napawają mnie lękiem, bo 3- i 5-letnie chłopaki bywają żywiołowe, głośne, a czasem burzliwie się kłócą. Jak to dzieci – czasem się kochają i wspólnie śpiewają piosenki, za 10 minut są wrogami numer jeden i dają sobie ukradkowe kuksańce pod stołem" – rozpoczyna swój list Renata, mama dwójki przedszkolaków.
"Staram się ich za bardzo nie strofować i nie ograniczać, bo wierzę, iż dawanie dziecku wolności i wyborów to część wychowania, za które kiedyś mi podziękują. Tym razem poszliśmy w weekend na obiad do restauracji, bo było wyjątkowo upalnie i zupełnie nie mieliśmy ochoty na gotowanie w domu, w którym i tak było dość gorąco. Moje żywiołowe dzieci oczywiście siedziały przy stoliku i coś tam sobie opowiadały po cichu".
To niebezpieczne
Kobieta opowiada, jak w dalszym ciągu przebiegała wizyta w restauracji: "Nagle zadzwonił do mnie ktoś z pracy, więc musiałam na chwilę wyjść z lokalu, żeby odebrać telefon. Cała rozmowa zajęła mi maksymalnie 5 minut, a gdy wróciłam do stolika, moich dzieci przy nim nie było – mąż poinformował mnie, iż bawią się w kąciku dla dzieci. Zaczęliśmy więc rozmawiać o różnych rodzinnych sprawach, m.in. o tym, iż od września nasz 3-latek idzie do przedszkola.
Omawialiśmy czego jeszcze będziemy potrzebować i co trzeba kupić dzieciom przed 1 września. Tak się zaaferowaliśmy rozmową, iż przestaliśmy w którymś momencie kontrolować, co robią dzieci w kącie wyznaczonym do zabawy. Bardzo gwałtownie jednak się ocuciliśmy, kiedy do stolika podszedł jeden z kelnerów. Uprzejmie, ale dobitnie, zwrócił nam uwagę, iż dzieci zachowują się nieodpowiednio w lokalu i iż jest zmuszony poinformować nas o tym, iż to niebezpieczne".
Ryzyko wypadku w lokalu
Mama przedszkolaków przyznaje, iż się przestraszyła: "Przerażona zerwałam się na równe nogi. Okazało się, iż kilkulatki biegały między sąsiadującymi z kącikiem stolikami. Ganiały się z jakąś zabawką i zaśmiewały do rozpuku. Wydawało mi się to dość niewinne, ale kelner powiedział o jednym aspekcie, o którym nie pomyślałam. Mianowicie, chodziło o to, iż bieganie nie tylko przeszkadza gościom, ale jest niebezpieczne.
Podłoga w restauracji wyłożona była śliskimi płytkami, na których łatwo się pośliznąć, a dodatkowo na trasie dzieci chodzili kelnerzy z tacami. Temu, który podszedł do nas, chodziło o to, iż najczęściej na tacach są gorące dania, które podczas upadku mogą bardzo dotkliwie poparzyć maluchy. Jeśliby doszło do zderzenia, mogłoby dojść do naprawdę groźnego wypadku.
Przyznaję, iż w ogóle o tym nie pomyślałam, bardziej dbając o swobodę i wolność moich dzieci. Przeprosiłam kelnera i poszłam po dzieci. Wróciliśmy do stolika, bo akurat kelnerka przyniosła nasze zamówienia. Podczas jedzenia rozmawiałam z dziećmi i udało nam się dogadać, iż bieganie w lokalu nie jest najlepszym pomysłem" – kończy swój list nasza czytelniczka.