W czerwcu rodzice mają pod górkę z każdej strony. "Nie jestem event managerką"

mamadu.pl 1 dzień temu
"Nienawidzę czerwca w szkole" – pisze w emocjonalnym liście nasza czytelniczka, mama ucznia i przedszkolaka. Zamiast cieszyć się końcówką roku, ściga się z czasem, próbując sprostać szkolnym wydarzeniom, zebraniom i składkom, które mnożą się jak grzyby po deszczu.


Nienawidzę czerwca w szkole


Siedzę wieczorem z kubkiem zimnej herbaty (bo ciepłej znów nie zdążyłam wypić), z głową przepełnioną kalkulacjami tego, co muszę zrobić kolejnego dnia po pracy, powiadomień z Librusa, wiadomości od innych rodziców i listy zadań, które są do zrobienia w całym bieżącym miesiącu. Zerkam w kalendarz w telefonie i myślę: czy to jeszcze szkoła i przedszkole moich dzieci, czy już firma eventowa, która planuje imprezy jedna po drugiej?

Tak wygląda mój czerwiec. A adekwatnie – nasz czerwiec, bo wiem, iż nie jestem sama i większość rodziców ściga się w tym miesiącu z czasem. Dni otwarte, festyny, pikniki, apele, zebrania, składki na kwiatki, dyplomy, laurki, kostiumy na przedstawienie, domowe wypieki na kiermasz i prośba, żeby jednak zostać chwilę dłużej na podsumowaniu roku. Wszystko to w czasie, gdy też pracuję na pełen etat.

Nie jestem event managerką. Nie prowadzę agencji od zadań specjalnych. A właśnie tak się czuję jako mama ucznia i przedszkolaka. Jakby ktoś z góry założył, iż mam czas, energię i zasoby, żeby ogarnąć kilka wydarzeń tygodniowo – najlepiej z uśmiechem i domowym ciastem w ręce. Tylko iż ja nie mam już choćby siły na ten uśmiech.

Wszyscy dokładają nam zobowiązań


W pracy nikt nie zwalnia tempa tylko dlatego, iż jest czerwiec. W domu dzieci nie przestają mieć potrzeb, bo mama ma przeładowany tydzień. I ja naprawdę się staram. Układam wszystko jak puzzle – kto odbierze dzieci, co ugotować na szybko, kiedy zamówić prezent przez internet, kiedy upiec muffiny i kiedy, znaleźć chwilę, żeby w tym wszystkim usiąść i pobyć z dzieckiem, tak po prostu.

Ale coraz częściej czuję złość. Złość, iż szkoła nie widzi rodziców, jako ludzi, którzy też mają ograniczenia. Że wszystko jest planowane tak, jakbyśmy tylko czekali na kolejne wydarzenie. Jakbyśmy nie mieli swojej pracy, swojej codzienności. Czasem naprawdę mam wrażenie, iż moja obecność jest ważniejsza niż moje realne możliwości.

I nie chodzi mi o to, iż nic nie chcę robić. Chcę. Kocham moje dzieci, cieszę się z ich sukcesów, wzruszam się, gdy śpiewają na przedstawieniach i innych Dniach Rodziny. Ale nie da się robić tego wszystkiego bez kosztów. A my płacimy tym, czego najbardziej nam brakuje – czasem, snem, spokojem.

Może pora, żeby szkoły spojrzały na nas z innej perspektywy. Zrozumiały, iż jesteśmy partnerami, a nie podwykonawcami od organizacji atrakcji. Że czasem mniej znaczy więcej. Że jedno wspólne zakończenie roku może dać tyle samo radości, co trzy osobne imprezy z pełną oprawą. Nie chcę ulgowego traktowania, ale wolałabym trochę rozsądku od szkoły i przedszkola.

Idź do oryginalnego materiału