Nauczyciel to nie RoboCop. Musi słuchać dzieci i znosić rodziców
Bycie nauczycielem w Polsce to nie jest praca dla ludzi o słabych nerwach. Codziennie trzeba mierzyć się nie tylko z oczekiwaniami uczniów i rodziców, ale też z rosnącą falą hejtu w internecie. Ostatnio pod jednym z artykułów na Onecie wybuchła prawdziwa burza – wszystko przez stwierdzenie, iż do publicznych szkół trafiają "odpady po filologii", co padło w komentarzach.
Na Threadsie użytkowniczka ide.juz opublikowała post, w którym nawiązała do tej sytuacji:
"Wczoraj, po egzaminach ósmoklasisty z angielskiego, ukazał się artykuł na Onecie, iż w szkole podstawowej nie da nauczyć się języka. Często pojawiającą się opinią było, iż do szkół publicznych 'trafiają odpady' po filologii. Zrobiłam rachunek sumienia znajomych po studiach, którzy uczą w szkołach. Nie mogę powiedzieć, iż do szkół trafili najlepsi studenci, ci niestety pracują na własny rachunek lub w korporacjach".
Ten mocny wpis podzielił internautów. Jedni przyznali jej rację, inni ostro zareagowali.
"Nie czuję się odpadem. Robię, co mogę"
Jedna z nauczycielek poczuła się dotknięta tym postem. Odpowiedziała spokojnie, ale stanowczo.
"Wiesz co, czuję się urażona. Osobiście nie czuję się odpadem – 20 lat w podstawówce, robię, co mogę, klasy po 24 osoby, sama wiesz – indywidualizacja nie jest łatwa. Mam dzieciaki z szóstkami tylko po moich lekcjach. Ludzie są różni, ale w żadnym zawodzie nie powinno się generalizować. Zawsze marzyłam o byciu nauczycielem, to nie był mój plan D na życie. Tak, nie jest łatwo – ten rok wyjątkowo trudny, ale nie czuję się taka ostatnia i chodzę zwykle do pracy, bo to lubię, a nie iż tak życie pokarało".
Inny głos w dyskusji wskazał na źródło problemu gdzie indziej – w podstawie programowej, a nie w ludziach.
"Myślę, iż to nie problem nauczycieli, a programu. Dzieci nie uczą się rozmawiać, tylko czasy, tryby, pierdolety. Córka wspomaga się szkołą prywatną i nie mamy problemu ze 'szkolnym' angielskim. Wcześniej było słabo".
Kolejna osoba stwierdziła, iż nauczyciele nie uciekają z powodu braku talentu – tylko z powodu braku szacunku i pieniędzy.
"To smutne, iż edukacja często przegrywa z korporacyjnym światem – nie dlatego, iż nauczyciele są gorsi, tylko dlatego, iż system nie potrafi ich zatrzymać ani docenić".
"Odeszłam z korpo, uczę, bo kocham. Mam laureatów"
Kolejna komentująca pokazała, iż do szkół trafiają też osoby z pasją i ogromnym doświadczeniem.
"Zrezygnowałam z pracy w korpo, prywatnych szkół, a następnie z własnej działalności z powodów zdrowotnych, dlatego uczę w szkole. Uwielbiam uczyć i życie pokazuje, iż mam podejście do uczniów. Co roku mam laureatów".
Inna osoba przyznała, iż zna przypadki, kiedy do szkół trafiły osoby po prostu przeciętne.
"Dokładnie takie same mamy ze znajomymi po filologii angielskiej (spec. nauczycielska) doświadczenia. Bezpośrednio po studiach choćby sporo osób tam poszło, a po roku? Zostali... nie wiem, jak to określić, żeby nie urazić... Osoby, które nie wyróżniały się nigdy niczym, po prostu stanowiły tło. Nieraz bały się na zajęciach odezwać. Językowo też poniżej oczekiwań czy moich wyobrażeń o dobrym nauczycielu angielskiego. Przykre to. To bardzo wpływa na to, jaki poziom może osiągnąć przeciętny uczeń szkoły".
Są pasjonaci i są przypadkowi
Nie wszyscy wpisali się w czarno-biały podział. Jedna z internautek podkreśliła, iż nie można wrzucać wszystkich do jednego worka.
"Z mojego doświadczenia zależy... Spotkałam kilku totalnych pasjonatów, którzy od początku kochali uczyć i w szkole widzieli swoją przyszłość. Byli i tacy, którzy trafili do placówki edukacyjnej trochę przez przypadek, a teraz fajnie się odnaleźli. Nie wiem czy znam jakiś 'odpad' w tym kontekście. Ja traktowałam moje uprawnienia nauczycielskie zdobyte w ramach studiów jako bonus, dodatkowy atut i duży plus w korepetycjach udzielanych przeze mnie".
Kolejny głos w dyskusji brzmiał:
"Po filologii można mieć lepiej płatną pracę. Z drugiej strony w szkole masz program, który musisz zrealizować, czy uczeń rozumie, czy nie. Klasy też duże i poziom u dzieci różny – jeden A1, a drugi B2. Podstawa programowa też ma dużo do życzenia. Więc jest, jak jest".
Czy naprawdę do szkół trafiają "odpady"? W szkołach pracują ludzie, którzy kochają swoją pracę, i tacy, którzy trafili tam przypadkiem. Jedni mają pasję, inni są kompletnie wypaleni. Ale to nie znaczy, iż można wszystkich obrażać jednym określeniem. Zamiast uderzać w nauczycieli, może czas w końcu porządnie rozliczyć system, który ich do tej pracy nie zachęca, tylko zniechęca?