Ciebie tu nie ma! głos Jadwigi dźwięczał niczym stłuczone szkło. Rozumiesz? W tej rodzinie cię już nie ma!
Jagna, uspokój się podjął się Stanisław, ale żona go zagłuszyła.
Milcz! Twoim milczeniem latami dawałeś jej przyzwolenie!
Zofia stała w progu, dłonie zaciskając na podróżnej torbie. Twarz miała białą jak kreda, usta drżały, ale spojrzące wyniośle.
Dobrze, mamo. Jak uważasz.
Nie nazywaj mnie mamą! wybuchła Jadwiga. Mam jedną córkę! I to nie ty!
Stanisław ciężko opadł w fotel, zakrywając twarz. Zofia patrzyła na ojca, czekając choć słowa obrony. Mężczyzna milczał.
Tato? szepnęła.
Zosiu, może bez ostrości? podniósł w końcu głowę Stanisław. Pogadajmy po ludzku.
O czym? Jadwiga porwała zdjęcie ze stołu, cisnąc nim o podłogę. Szkło rozprysło się kropełkami światła. Ohańbiła nas! Cały Rzeszów palcami wytyka!
Zofia spojrzała na potłuczoną ramkę. Noworoczne zdjęcie: roześmiana rodzina. Teraz złośliwa kpina.
Mamo… Jadwigo Stanisławo poprawiła się Zofia nie jestem winna, jak się potoczaszyło.
Nie winna? Jadwiga postąpiła krok. Cudzym mężem się parasz! Rodzinę rozwalasz! A teraz jeszcze dzieciak z nim!
Zofia instynktownie przycisnęła dłoń do brzucha. Brzemienna ledwie kilka tygodni, a wieść już obiegła miasteczko.
Kocham go rzekła cicho.
Kochasz! wyśmiała ją matka. Czterdziestoletniego dziada z trójką potomstwa! Cóżeś mu takiego dała, iż żonę porzucił?
Zofia zbladła jeszcze bardziej.
On mnie kocha. Będziemy razem.
Gdzie? zadrwiła Jadwiga. U mnie? Pod moim dachem? Myślisz, iż tu wpuścę tego… tę…
Jadwiga, dość wtrącił Stanisław. To wciąż nasza córka.
Nasza? żona obróciła się gwałtownie. Ja takich córek nie rodziłam! Wychowałam, na studia wysłałam, robotę znalazłam. A ona? Za pierwszym lepszym łazikiem się rzuciła!
Zofia postawiła torbę.
Witold nie jest pierwszym lepszym. Znamy się ponad rok.
A to ci dopiero! Jadwiga załamała ręce. Rok mnie okłamywałaś! Robotą się zasłaniałaś, a sama do gacha szłaś!
Nie kłamałam, tylko…
Tylko kryłaś? To kłamstwo w czystej postaci!
Stanisław podszedł do okna. Za szybą mżyło, szare chmury wczepiły się w dachy sąsiadów.
Zocha rzekł, nie odwracając się a ten twój Witold… rozkręca to gniazdo?
Rozkręca odparła Zofia. Papierówkę do sądu wniósł.
Papierówkę… powtórzyła Jadwiga. Już zniszczył. Dzieci bez ojca ostaną.
Miłości nie było próbowała wyjaśnić Zofia. Dziergali jak obcy. Żenił się z wyrachowania.
Oczywiście mówi! wybuchnęła Jadwiga. Wszystcy żonaci tak mówią! Żon nie kochają, dzieci nie chcieli, do ołtarza wleceni pod przymusem! A potem, gdy się naigrają, wracają pokornie!
Witold nie taki.
Wszystcy tacy! odcięła matka. Myślisz, życia nie znam? Takie historie rosną jak grzyby po deszczu! Złote góry obiecują, a potem pierzchną, gdy tylko brzuszek widać!
Zofia drgnęła.
Wie o dziecku. Cieszy się.
Cieszy? Gdzież on tedy? Czemu za tobą nie przyszedł? Kochanki nie broni?
W delegacji. Za tydzień wraca.
Jakże wygodnie warknęła Jadwiga. Akurat gdy burza wybuchła, wyruszył.
Zofia spuściła oczy. Ona też się dziwiła terminowi. Mówił: delegacja stała, odwołać nie sposób.
Jagna, może bez pośpiechu? poprosił Stanisław. Dać Zosi czas?
Czas? Jadwiga spojrzała na niego jak na pomylonego. Wszystko za nas postanowiła! Zaszła z cudzym! Cały Rzeszów wie, iż córa Stanisława Nowaka żyje sobie w cudzym gnieździe!
Nie żyjemy razem szepnęła Zofia. Jeszcze nie.
ślubu brak, za to dzieciak? Dziecko z nieprawego łoża? Rozumiesz, ty dziwko?
Zofia podniosła głowę.
Rozumiem, iż będę matką. Sąsi
Zofia poczuła jak niewidzialny sznur macierzyństwa rwie się na strzępy, gdy następnego dnia w galerii handlowej w Rzeszowie Beata, żona Witolda, przystanęła przed nią z zakupami i łagodnie, jak się zwraca do dziecka, wypowiedziała słowa: „Kochanie, nie wiem kto cię okłamał, ale Witold przecież nigdzie nie wyjeżdżał – właśnie wrócił do nas z delegacji w Krakowie.”.