"Walka o zajęcia dodatkowe trwa w najlepsze. Rodzice rzucają się sobie do gardeł"

mamadu.pl 2 miesięcy temu
Zajęcia dodatkowe dają dziecku możliwość wszechstronnego rozwoju. Pozwalają rozwijać zainteresowania i wzbogacają jego wnętrze. Początek września to czas zapisów na różnego rodzaju aktywności. Jednak zapewnienie dziecku zbyt wielu "atrakcji" i obowiązków może doprowadzić do frustracji i zniechęcenia. "Rodzice zachowują się tak, jakby oszaleli. Przecież to ludzkie pojęcie przechodzi" – pisze Julita, mama 8-letniego Karola.


Żyjemy w biegu i ciągłym pędzie. Doskonalimy swoje umiejętności, by piąć się po szczeblach kariery. Chcemy osiągnąć jak najwięcej, dążymy do perfekcjonizmu. Wymagamy nie tylko od siebie, ale i od swoich dzieci, które już od najmłodszych lat zapisujemy na zajęcia dodatkowe. Jedne z nas podchodzą do tematu ostrożnie, z pewną nutką niepewności. Inne z kolei nie znają umiaru i narzucają na dziecko zbyt dużo obowiązków pozalekcyjnych.

To dobry czas na zajęcia dodatkowe


Odezwała się do nas Julita, mama chłopca, który w tym roku rozpoczął drugą klasę szkoły podstawowej.

"W ubiegłym roku odpuściłam i dałam Karolowi spokój. Nie zapisywałam go na żadne zajęcia dodatkowe, bo nie chciałam mu już więcej stresu dokładać. Szedł do nowej szkoły, zmieniał otoczenie. Musiał się przyzwyczaić, oswoić z nową rzeczywistością, a proszę mi wierzyć, iż dla takiego dziecka to naprawdę ogromne przeżycie.

Słyszałam, iż niektóre dzieci z Karola klasy już od roku chodzą na angielski, piłkę czy taniec. Ktoś wspominał coś też o lekcjach tenisa, ale to, to już chyba lekka przesada. Rok temu dałam sobie spokój, ale w tym chciałam dać Karolowi szansę na rozwój. Już w wakacje postanowiłam, iż zapiszę go na angielski, bo co jak co, ale języki obce to się w życiu przydają. Sport odpuściłam, bo Karol jakoś nie ma do niego zamiłowania.

Lubi rower, ale przecież na maraton go nie zapiszę (żartuję sobie oczywiście). Na początku września zadzwoniłam do pani, która uczy dzieci angielskiego, ale zostałam odesłana z kwitkiem. Podobno już w wakacje rozeszły się wszystkie miejsca.

Znalazłam też szkołę językową, taką z dobrymi opiniami. Tu powinno się udać, bo zostałam zaproszona na spotkanie informacyjne. Właśnie z niego wróciłam i przyznaję, iż jestem roztrzęsiona.

To jakieś szaleństwo


Duża sala wypełniona rodzicami po brzegi. Szczęściarzom udało się usiąść, reszta podpierała ściany (w tym oczywiście ja). Na początku została przekazana informacja, iż w tym roku zostaną utworzone dwie, 15-osobowe grupy. Nie ma szansy na więcej, bo niemalże wszystkie dzieci zadeklarowały kontynuowanie nauki.

– Bardzo mi przykro, ale na pewno nie uda nam się przyjąć wszystkich Państwa dzieci – powiedziała organizatorka. I wtedy się zaczęło. Rodzice jakby się zagotowali i wybuchli. Zaczęli się przekrzykiwać, wymachiwać rękami, dosłownie skakali sobie do gardeł. Zachowywali się jak banda maluchów, które nie przestrzegają żadnych zasad.

Szczęka mi opadła i już nie wykrztusiłam z siebie ani słowa. Nie miałam ani czasu, ani ochoty na takie przepychanki. Wróciłam do domu ze skwaszoną miną. Byłam w szoku, myślałam, iż to żart. Jednak koleżanka, której opowiedziałam o całej tej sytuacji, gwałtownie sprowadziła mnie na ziemię. Podobno tak to wygląda co roku i wygrywają najlepsi (czyli ci uparci, zawzięci i rozpychający się łokciami)".

Idź do oryginalnego materiału