"Normalnie jakoś to leci. Wiadomo: ogarnąć dzieci (mam ich dwoje, chodzą teraz do 3 i 6 klasy), ogarnąć siebie, lecieć do pracy, lecieć do domu, po drodze zakupy, odgrzać obiad, ugotować obiad na drugi dzień (moje dzieci nie lubią szkolnych obiadów, więc przestałam je wykupować). W to wszystko wpisany okazjonalny lekarz czy inne zadanie.
Ale początek września to dramat i mam wrażenie, iż w tym roku pozostało gorzej. Najpierw dowiaduję się, iż pierwsze zebrania z wychowawcami są tego samego dnia i o tej samej godzinie. Z zazdrością patrzę, jak inni rodzice się wymieniają: tata idzie na jedno, mama na drugie. Ja muszę chyba wybrać ulubione dziecko? Jest mi przykro.
Na szczęście z wychowawczynią starszego umawiam się przez Librusa, iż po prostu podejdę po zebraniu podpisać, co trzeba, a ona mi przekaże najważniejsze wiadomości. Znowu udało się ogarnąć, znów czuję się całkiem zaradna. Do czasu, kiedy faktycznie podchodzę do niej po zebraniu…
Pani od angielskiego prosi o zakup ćwiczeń, pani od hiszpańskiego o papier ksero. Skarbnik zaś prosi o 900 złotych do poniedziałku, bo klasa jedzie na wycieczkę. Do poniedziałku! To za trzy dni. Tatuś dzieci nie płaci alimentów regularnie, ostatnio były w czerwcu. W połowie kwoty. Wakacje pochłonęły oszczędności, a tu jeszcze zakup wyprawki – 'Dobry start' nie pokrył oczywiście wszystkiego.
To dzieciaki, które gwałtownie rosną. Wymiana garderoby, nowe buty, dla wszystkich po trzy pary: na dwór, do szkoły, na WF. Nowe stroje na WF. Nowy plecak dla starszaka. Nowy piórnik dla młodszego. Ubezpieczenie. I jak na złość doszedł dentysta dla syna i dla mnie. Bo wiadomo, jak się sypie, to wszystko na raz.
Na tym więc nie koniec, bo dziś w nocy córka (ta młodsza) obudziła się z wymiotami i gorączką. Od rana wiszę na telefonie do przychodni, żeby umówić lekarza. Do pracy nie poszłam, wezmę na nią L4. Jest początek września, a ja już jestem zmęczona i z przerażeniem myślę o nadchodzącej jesieni. A potem jeszcze zima!
I w takich momentach właśnie czuję, iż to samotne macierzyństwo to serio trudna sprawa. Jedna pensja, nie da się podzielić wydatków, nie da się obskoczyć dwóch miejsc w tym samym czasie, podzielić opieką, a na końcu dnia nie ma się do kogo przytulić i westchnąć: 'Jestem zmęczona. Dlaczego to wszystko jest takie drogie i trudne?'.
No ale dam radę, kto jak nie ja? Dla dzieci znajduje się siłę, choćby wtedy, gdy wydaje się, iż jej już w ogóle nie ma".