Kosz z rzeczami zagubionymi
"Moja córka teraz we wrześniu rozpoczęła 1. klasę szkoły podstawowej i jeszcze jesteśmy na etapie, iż codziennie ktoś ją odprowadza do placówki. Szkoła jest dość daleko od naszego domu, więc chodzimy razem tą trasą na piechotę, żeby córka obyła się z drogą i mogła za jakiś czas chodzić nią samodzielnie. W związku z tym odprowadzaniem wchodzę też prawie codziennie z córką do szkolnej szatni i ostatnio przeżyłam mały szok" – zaczyna swój list czytelniczka, mama uczennicy.
"Wiecie, co mnie w taki stan wprowadziło? Postawiony między wieszakami różnych klas wielki kosz. Był przepełniony różnymi przedmiotami takimi jak buty, worki na kapcie, bluzy, czapki, a choćby plecaki. Tak, to był kosz z rzeczami niczyimi. Zagubionymi, zapomnianymi i bez par. Nie chciało mi się wierzyć, ale zapytałam o niego jedną z nauczycielek, która właśnie przechodziła korytarzem".
Wraca ze szkoły bez bluzy
Kobieta opowiada o tym, co myśli o takiej liczbie rzeczy zgubionych w szkole: "Okazało się, iż to zbiór rzeczy tylko z tegorocznych wakacji (czyli też pewnie kilku miesięcy poprzedniego roku szkolnego) i niecałego miesiąca obecnego roku szkolnego. Ciężko było mi uwierzyć w to, iż tak wiele przedmiotów może zostać zgubionych w jednej podstawówce przez uczniów.
Potem zaczęłam o tym głębiej myśleć i w sumie przestało mnie to dziwić zupełnie. Współczesne dzieci są często przyzwyczajone, iż wszystko mają podane na tacy i podstawione pod nos: mama robi im kanapeczki do śniadaniówki, nosi za dziecko plecak (nawet jeżeli nie jest ciężki), dzwoni do innych rodziców, żeby dowiedzieć się, co było do odrobienia, kiedy kilkulatek był chory.
Na dodatek wszystkie informacje o dniu dziecka w szkole rodzic otrzymuje w wiadomościach na Librusie, więc syn albo córka nie musi o niczym pamiętać i się przejmować, bo pani przecież wszystko napisze rodzicom".
Pokolenie fajtłap
"Z takiej perspektywy zupełnie przestaje mnie dziwić, iż dziecko nagle odkrywa, iż z worka z kapciami dziwnym trafem zginął mu jeden but. Albo, iż wraca bez bluzy ze szkoły, bo gdzieś ją zapodziało, choć jest mu zimno. Czy nie uważacie, iż to wszystko wynika z tego, iż za bardzo rozpieściliśmy to pokolenie? Wszystko dostają pod nos, mamusie zakładają im w szatni kapcie i pilnują, żeby wydmuchały nos w chusteczkę, którą trzyma rodzic.
Tak się troszczymy, chcemy być opiekuńczy, a zabieramy tym kilkulatkom możliwość bycia samodzielnymi i odpowiedzialnymi za swoje rzeczy. Nie dziwi więc, iż potem gubią buty, bo choćby nie pamiętają, jakiego koloru były skoro to mama zawsze je zakładała na nogi.
Czuję się trochę zasmucona, a trochę zażenowana nadopiekuńczymi rodzicami, którzy wychowują takie życiowe fajtłapy. Sama nie chciałabym zrobić tego własnej córce, więc kiedy tylko zaczynam myśleć o wyręczaniu jej w czymś, przypominam sobie obraz tego przepełnionego kosza w szkolnej szatni" – kończy swój list zasmucona czytelniczka.