Rozbrajająco szczerze, z uśmiechem na ustach mówi, iż sama zastanawia się, za co dostała nagrody.PRZECZYTAJ TEŻ: Lubelski Laur Dziedzictwa Kulturowego dla Franciszki Ogonowskiej z gm. Łaszczów– Bo ja pisałam wszystko, co czułam i co widziałam – przyznaje Franciszka Ogonowska. – Wiele razy doprowadziłam swoimi wierszami ludzi do łez. I to, to jest moja nagroda – dodaje po chwili.Pytam o początek. Odpowiada, iż zaczynała od pisania pamiętników do popularnych gazet. Wymienia „Przyjaciółkę”, choć dodaje, iż niektórzy uważają to za mało istotny epizod. Jej samej chyba jednak dodał skrzydeł, bo powtarza, iż na 1400 osób to jej praca zajęła miejsce w drugiej dziesiątce. To było na 20-lecie „Przyjaciółki”.Pamiętniki były o wszystkim, co się dookoła działo.– Bo przecież każdy człowiek żyje w jakimś miejscu, w jakimś czasie. Chyba wszystkie były wydawane pod pseudonimem Karolina Teterycz. To było imię i nazwisko panieńskie mojej babci. No bo wiadomo, o ile pisze się o wszystkim, co się dookoła dzieje, to wiadomo... – mówi.– Potem, w osiemdziesiątym czwartym roku (1984 r.) wzięłam udział w konkursie „Łączy nas ziemia” ogłoszonym przez „Gromadę”, no i wyróżnienie, wręczenie nagród w Polskiej Akademii Nauk z rąk profesora Jana Szczepańskiego. Od tego się zaczęło. A wiersze? Wiersze zaczęłam tak naprawdę pisać, jak już byłam przyjęta do Stowarzyszenia Twórców Ludowych, a więc dużo później, a wcześniej pisałam jakieś rymowanki okazjonalne, ale to nie były jeszcze poezje... – wspomina.Matka, ojciec, wujek– Dopiero teraz skończyłam osiemdziesiąt lat, zaczynam następną dziewiątkę i odbieram laury. Mam stos dyplomów, stos podziękowań. No tak, taka byłam aktywna. Ale ja nie uważam, iż coś zrobiłam. Ale o ile ktoś to docenia, to się cieszę – mówi.– Zawsze miałam łatwość pisania, jeszcze w szkole. Miałam takiego sąsiada-wujka – nazywał się Antoni Kiełbasa, który przynosił do nas do domu w Dobużku książki, a ja urodziłam się w czterdziestym piątym roku. Wtedy, po wojnie, o książki było trudno. U nas w domu była tak jakby czytelnia – moja mama Genowefa i ten sąsiad głośno czytali jeszcze przy lampie naftowej, bo niektórzy sąsiedzi w ogóle nie umieli czytać. Zanim nauczyłam się czytać, znałam już wszystkie dzieła Sienkiewicza – opowiada pani Franciszka. – Więc to było we mnie – kwituje.PRZECZYTAJ TEŻ: Rusza Festiwal Kultury i Sztuki „Zacznij od Bacha” 2026. Finał odbędzie się w ŁaszczowieA czytać, mówi, umiała już w wieku 5 lat, bo nauczył ją tata Kazimierz Wojciechowski.– Tylko ja miałam i mam brzydki charakter pisma – przyznaje.W szkole nauczycielka zawsze o pół stopnia zaniżała jej ocenę za kaligrafię.– Wie pani co? Jestem totalną bałaganiarą. To mogę powiedzieć. Ja sprzątam na przykład jeden dzień, a w godzinę potrafię taki armagedon zrobić... – śmieje się.Po chwili wraca do ojca i opowiada, jak skończył trzy klasy w jednym roku.– Bo jego z kolei czytać nauczył w domu wujek, który uczył się na księdza. Kiedy poszedł do szkoły w dwudziestym pierwszym roku, mówił, iż byli już tacy chłopcy, co mieli naście lat. A ojciec już umiał dobrze czytać i przeszkadzał jak dziecko. Nauczycielka, a była jedna na trzy klasy, przesadziła go po prostu do drugiej klasy. Ale ponieważ pierwsza i druga klasa były łączone, więc małe Wojciechowskie było znowu przemądre. I przesadziła go do trzeciej klasy, bo trzecia już osobno się uczyła. No i więcej klas tam nie było – rozwija opowieść o ojcu.Pani Franciszka dodaje, iż sąsiad Antoni był kościelnym i miał dostęp do biblioteki u księdza. Lubił klasykę i często przynosił książki tego gatunku do domu Wojciechowskich. Można było tam też usłyszeć przegląd prasy. To sąsiadowi Antoniemu pani Frania zadedykowała tegoroczną Nagrodę im. Oskara Kolberga, bo – jak mówi – miał na jej twórczość największy wpływ.Mówi o sobie „chłopka”– Skończyłam sześć klas podstawówki, bo potem zostawili mnie na gospodarstwie, a dopiero później kończyłam szkołę zaocznie. Miałam już ponad trzydzieści lat, gdy zdobyłam świadectwo technikum – mówi, po czym dodaje, iż jest absolwentką Technikum Rolniczego w Lubyczy Królewskiej.– Ja jestem chłopka z chłopów [śmiech], z wykształcenia rolniczka i z zawodu także byłam rolnikiem. Kilkanaście hektarów ziemi obsianej pszenicą, obsadzonej burakami i fasolą. Wtedy mówiło się, iż najlepsza maszyna to Kaśka i Maryna [śmiech], widły i motyka – opowiada poetka.Jej pierwszy mąż, Stanisław Paluch, zmarł 10 lat po ślubie. Została z trójką dzieci. Później wyszła za mąż drugi raz za Józefa Ogonowskiego.– Z drugim mężem przeżyłam czterdzieści siedem lat. I teraz COVID-19 go zabrał – mówi.Rodzina, choć duża, jest rozrzucona po Europie.– A pani nie chciała nigdy wyjechać z Dobużka? – pytam.– Byłam dwa lata temu u syna pięć miesięcy, ale strasznie tęsknię. Tu jest moje. Ja mówię, jak jestem tutaj, wychodzę z mieszkania, to od ziemi aż do nieba jest moje. Póki jeszcze chodzę i trochę widzę – zamyśla się.Poezja nie powstaje na zamówienie– To coś jest w środku. I na przykład: pisałam, ręka nie nadążała za myśleniem, ale o ile już mi się to skończyło, co w głowie, to nie było siły, żeby coś tam próbować nakłaniać, bo to już nie miało wartości. Nie lubiłam, gdy ktoś mnie prosił o napisanie wiersza. Jak nie mam przekonania, to nic mi nie wyjdzie. Nie ma co się męczyć – stwierdza.– Chyba dwa razy napisałam takie wiersze na prośbę. Jeden o pani Kazimierze Wiśniewskiej z Hrubieszowa. Pan Donat Niewiadomski mnie poprosił i ja odmówiłam, bo ona wydawała mi się jak święta i iż o ile coś napiszę, to będzie świętokradztwo. Ale potem, jak przeczytałam jej biografię i wiersze, napisałam bardzo dobry wiersz. Drugi był o wprowadzeniu obrazu Matki Boskiej Szkaplerznej z Tyszowiec do sanktuarium w Nabrożu. Na prośbę księdza też początkowo odmówiłam, ale później napisałam – dopowiada.Czy ma ulubiony wiersz?– Nie mogę powiedzieć, iż ulubione, bo moje wiersze to tak jak moje dzieci, a nie można wyróżniać – stwierdza. I zaczyna opowiadać:– Kiedyś na spotkaniu poetów w Dzierążni rozmawialiśmy, iż taki był rok, iż czerwone maki kwitły wszędzie. Po spotkaniu, chyba czekałam na sklep objazdowy, łagodne słońce świeciło, a maki rosły przy drodze. Ułożyłam wiersz, za który dostałam później od księdza wieczne pióro. Czy potrafię go teraz powtórzyć? – waha się chwilę. „Na ołtarzu zakwitły maki” – zaczyna spokojnie. „Monstrancja słońce rozsiewa blask. Skowronki, dzwonki do mszy dzwonią. Z pól kadzidłami bije tak. Przymykam oczy i jest mi błogo. Tu zapominam, co żal, co ból. Dzięki Ci, Boże za cud ołtarza, który stworzyłeś pośród pól” – recytuje z pamięci.PRZECZYTAJ TEŻ: Do Zagrody Mniszek zjechali miłośnicy poezji. To tam odbył się festiwal Spod Strzechy Cichych Poetów– Czasami to jest chwila. Kiedyś rozładowywaliśmy zboże z przyczepy. W południe słońce przeświecało. Usiedliśmy na chwilę odpocząć. Lubiłam wkładać dłonie w ziarno zboża. Pszenica była dorodna. I tak ziarna posypały mi się po ręce. Pomyślałam: Boże! Bajka? Nie bajka? Później napisałam: „Latem zanurzam dłonie w złocie ziaren pszenicy i czuję, jak tysiące maleńkich serc bije na nowe życie”. Przecież to ziarno jest żywe i ma w środku maleńkie serduszko! I poczułam, iż one mówiły do mnie „Zasiej nas. Damy nowe życie”. To jest taka poezja. W duszy. No i tak. Czasami chwila jakaś.„Wiem, skąd mi nogi wyrosły”– Rodziły się dzieci, chodziły do szkoły, żeniły się, komunia, chrzciny. Pisałam po nocach, kiedy nie mogłam spać. Nieraz spałam tylko godzinę na dobę. Zasypiałam w powietrzu [śmiech], ale... jakoś dałam radę – zastanawia się, jak na wszystko wystarczały jej siły.Gospodarstwo ze zwierzętami: sześć krów, świnie, ptactwo. Do tego angażowała się w życie społeczne szkoły, pomagała przy organizacji choinek, dni dziecka i innych wydarzeń. Prawie przez 30 lat chodziła na wywiadówki, bo między jej dziećmi jest duża różnica wiekowa. Gdy na wsi odbywały się kursy gotowania, pieczenia czy masarskie – nigdy bez niej. Jeździła też na zebrania w Gminnej Spółdzielni, należała do miejscowego Koła Gospodyń Wiejskich i kółka różańcowego. Zawsze pomagała przy dożynkach, współpracowała z gminą i domem kultury, śpiewała w zespole Dobużanki, choć śmieje się, iż fałszowała.– Moje pisanie nie było wysiłkiem ani przymusem. To była moja ucieczka od ciężkich chwil w życiu. Może dlatego – myśli, po czym dodaje: – Woda sodowa nigdy mi nie uderzyła do głowy. Wiem, skąd mi nogi wyrosły. Jestem prostą wiejską kobietą – podsumowuje i mówi:– Przebiłam się przez Warszawę do Stowarzyszenia Twórców Ludowych. I widzi pani, jak jestem na ekranie, to jestem pani. A jak mieszkam wśród pól – baba.– Rodzinna ziemia dla mnie jest wszystkim. Wszystkim. Te opisy ziemi są piękne, ale jedna zwrotka doprowadza ludzi do łez: „Tylko czasem łza zalśni się w oku. I tak serce zaboli, mój Panie, iż gdy przyjdzie pora stąd odejść, nikt tu z moich już nie zostanie” – mówi Franciszka Ogonowska.– W mojej rodzinie taki był patriotyzm i ja to też pisałam, iż możemy chodzić w połatanych butach, połatanych spodniach, ale mieć swój honor i nie dać się bić po twarzy – ani tym ze Wschodu, ani tym z Zachodu. Kiedyś ktoś powiedział mi, iż jestem naiwna, bo wierzę w dobro i ludzi, chociaż różne przygody miałam i różni ludzie są... Mój ojciec mówił, iż kto nie ma własnej ojczyzny, wiecznym sierotą zostanie. Przeżył pierwszą wojnę jako dziecko, drugą jako żołnierz frontowy. W rodzinie były takie treści patriotyczne, takich wierszyków mnie uczył.Co lubi robić teraz, gdy wolnego czasu jest więcej?– Oj, ja to jestem wariatka! Ja, ja jestem pracoholik! Ja robię przetwory do słoików, kompoty. Nie wiem na co, bo stoi tego tyle jeszcze sprzed kilku lat. Najgorsze są noce, jak nie mogę spać. No i nie mogę pisać. No to już wystarczy mi tego wolnego czasu. Wracam choćby do tych lat, co miałam trzy lata. Coś mi się przypomina – mówi.Franciszka Ogonowska (z domu Wojciechowska) urodziła się 29 września 1945 roku w Dobużku w gminie Łaszczów (powiat tomaszowski) i mieszka tam do dziś. Od dzieciństwa pracowała na roli, skończyła Technikum Rolnicze w Lubyczy Królewskiej. Jej pierwsze publikacje pojawiały się od 1984 roku, pod pseudonimem Karolina Teterycz. Ogonowska pisze wiersze, anegdoty, opowiadania, legendy, podania i teksty publicystyczne dokumentujące codzienność i obrzędowość regionu. Kocha naturę, interesuje się historią, jest osobą aktywną lokalnie. Od 1997 roku należy do Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Drukowała w pismach ludowych, wydała dwa tomiki wierszy, ale wiele jej utworów jest też w antologiach. Była wielokrotnie nagradzana i wyróżniona za swoją twórczość. W 2025 r. została laureatką Nagrody im. Oskara Kolberga w kategorii Pisarze i poeci ludowi. W dowód uznania również w 2025 r. otrzymała prestiżowe wyróżnienie, jakim jest Lubelski Laur Dziedzictwa Kulturowego.