Wigilia klasowa ma być symboliczna
U mojego syna w klasie wigilia odbywa się w ostatni dzień szkoły przed świątecznymi feriami. I trwa dwie lekcje. To naprawdę wszystko. Sześciu rodziców kupuje słodkości, napoje, jakieś ciasteczka i ciasta. Mamy w szafce klasowej obrusy, papierowe talerzyki i kubeczki.
Wychowawczyni przyniesie opłatek, ale nikt nikogo nie zmusza do łamania się nim – kto chce, łamie, kto nie chce, po prostu siedzi przy stoliku i zajada pierniczki. Chodzi o gest, o symbol, o chwilę spokoju i pobycia razem bez dzwonków, sprawdzianów, kartkówek i całej szkolnej bieganiny.
I przyznam, iż bardzo mi się to podoba. Bo będzie tak, jak powinno być w szkole – skromnie, bez stresu, bez wielkich oczekiwań, bez wyciągania od rodziców kolejnych pieniędzy, których w grudniu i tak już brakuje. Dzieci cieszą się atmosferą i faktem braku lekcji, jedzą po kawałku ciasta, czasem zaśpiewają kolędę, czasem pogadają o planach na święta i tym, co chciałyby dostać od Mikołaja.
Tymczasem moja przyjaciółka właśnie przeżywa przedświąteczny dramat. U jej dziecka wigilia wygląda jak organizacja wesela. Każda klasa ma na to cały dzień. Każdy uczeń ma coś przynieść – i to nie drobiazg. Będą ciepłe dania: pierogi, barszcz, krokiety. Dzieci mają się dogadać między sobą, kto z kim się zrzuci na które danie. Jedna grupa pierogi, druga barszcz, trzecia jakieś ciasto. Zaproponowany budżet to po 50 zł na dziecko.
Organizacja niczym impreza weselna
Serio? Wigilia klasowa za 50 zł od ucznia? W grudniu, kiedy wszyscy już liczą złotówki, żeby starczyło na prezenty, jedzenie, składki świąteczne, dekoracje, a jeszcze trzeba opłacić zajęcia dodatkowe i kupić buty zimowe?
Nie zrozumcie mnie źle. Naprawdę lubię szkolne tradycje. Lubię, gdy dzieci doświadczają tego, co my kiedyś – próby jasełek, nauka świątecznych piosenek na języku angielskim, rozmowy o świętach, zapach mandarynek i pierników w klasie. Ale to nie może być wyścig: która klasa zrobi większą ucztę i czyja wigilia będzie "bardziej świąteczna".
A poza tym – i to jest ważne – nie każdy jest wierzący. Nie każdy obchodzi Boże Narodzenie w tradycyjnej formie, szczególnie teraz, kiedy wielu uczniów pochodzi z Ukrainy. A szkoła jest miejscem publicznym, gdzie spotykają się różne rodziny, różne zwyczaje, różne budżety. Dlatego im bardziej symboliczna wigilia, tym lepiej. Niech to będzie po prostu miła przerwa od nauki, spokojne podsumowanie roku, chwila integracji klasowej. Niech będzie skromnie i dla wszystkich.
Kiedy słyszę o wymaganiach typu "weźcie garnek barszczu "żeby starczyło dla wszystkich", "zróbcie listę ciepłych dań", "wszyscy się zrzucamy", to naprawdę mam wrażenie, iż szkoły (albo głównie rodzice) trochę zapomniały, o co w tym wszystkim chodzi.
Wigilia klasowa ma być chwilą celebracji dla uczniów. Ma być symboliczna i nieskomplikowana w organizacji. Niech dzieci mają po prostu miłe wspomnienia. I tyle. Czasem mniej naprawdę znaczy więcej. Szczególnie w grudniu, kiedy i tak wszyscy mamy dużo na głowach.















