Koszt życia rośnie nieubłaganie. Wzrastają ceny wody (w ciągu roku o prawie 12,5 proc.) i prądu (ok. 10 proc.), na zakupy spożywcze wydajemy fortunę, dobrze, iż chociaż edukacja w Polsce jest darmowa. Przynajmniej w teorii, bo nieustannie docierają do nas głosy rodziców skarżących się, iż składki w przedszkolach i szkołach ich dzieci drenują budżety domowe. Tym razem otrzymaliśmy list od matki wychowującej samotnie dwoje licealistów. Do napisania do nas skłoniła ją sytuacja z zebrania w szkole młodszej córki.
Jak to spiąć?
"Dzień dobry, piszecie dużo o zebraniach szkolnych, pomyślałam, iż i ja podzielę się swoimi refleksjami, bo właśnie wróciłam z zebrania w pierwszej klasie publicznego liceum. Moja córka właśnie rozpoczęła tam naukę, starszy syn jest już w klasie maturalnej. Tak się składa, iż mój mąż nie żyje, więc wszystko opiera się na mojej jednej pensji. Zarabiam średnią krajową, jakoś łatam budżet, sprzedając na Vinted i OLX ubrania i inne niepotrzebne nam rzeczy.
Łatwo nie jest, ale jakoś wiążę koniec z końcem. Albo wiązałam, bo po wczorajszym zebraniu wróciłam do domu załamana. Dwoje licealistów to dwa komplety podręczników, które trzeba im kupić. Ratujemy się używanymi, syn sprzedaje też swoje podręczniki z poprzedniej klasy. Ale wiadomo, kilka stówek poszło. Na zebraniu po prostu spadła na mnie lawina informacji o tym, ile ta darmowa edukacja będzie nas kosztować".
Kilka tysięcy na dzień dobry
"Pierwsza klasa to oczywiście wycieczka integracyjna. Już w październiku, więc do końca września muszę wpłacić 1000 zł. Przecież nie pozbawię córki tej możliwości, musi pojechać, ale skąd mam nagle wyskoczyć z tysiąca złotych, skoro już wydałam niemal całą pensję na podręczniki, ubrania, plecak dla niej (syn ma ten samo co rok temu), kurs przygotowawczy do matury dla starszego…? Bilet miesięczny x 2, ubezpieczenie x 2… Syn też jedzie w październiku na szkolną wycieczkę. Trzy dni, 800 zł.
Składka na radę rodziców niby jest dobrowolna, ale w obu szkołach moich dzieci jest sugerowana składka roczna. Nie można płacić jej w ratach, tylko od razu całość. W jednej szkole to 300 zł, w drugiej 400. Czyli powinnam teraz wyskoczyć jeszcze z 700 zł. Zadeklarowałam po 100 zł, trudno, nie stać mnie na więcej, a płacić jednak wypada, w końcu dzieci korzystają z tego wszystkiego, co rr opłaca.
Muszę teraz usiąść i to wszystko podliczyć, ale mam po prostu ściśnięty żołądek ze stresu. Zazdroszczę małżeństwom tego, iż mają dwie pensje. Dla nich to łatwiejsze. Ale jak samotny rodzic ma ogarnąć ten wrzesień i październik? Cieszę się chyba tylko z tego, iż nie mam więcej dzieci :( Przepraszam, ale musiałam się wyżalić, bo jestem naprawdę załamana. Nie ma czegoś takiego jak darmowe szkoły w Polsce. To tylko mydlenie oczu! Pozdrawiam, Z.".