Wsparcie przy wnukach nie było ważne: Dzieci dzwonią tylko od święta

newsempire24.com 2 tygodni temu

Zawsze sądziłam, iż będę pomagać swoim dzieciom, póki starczy mi sił, a na starość one mnie wesprą. Ale jakże boli uświadomić sobie, iż się myliłam. Gdy moje wnuki były małe, słyszałam: „Mamo, tak bardzo cię potrzebujemy!”. Teraz dorosły, a ja stałam się zbędna. choćby telefonu od nich się nie doczekam – tylko chłodna cisza i pustka.

Mam dwoje dorosłych dzieci – córkę Kingę i syna Krzysztofa. Z ich ojcem rozstaliśmy się, gdy chodzili jeszcze do szkoły. Znalazł inną kobietę, zaszła w ciążę, i odszedł do niej. Najpierw jeszcze widywał się z Kingą, ale Krzysiek, gdy poznał prawdę, odmówił z nim rozmowy. Później ojciec z nową rodziną wyjechał do innego miasta, i kontakt się urwał. O alimentach można było zapomnieć. Zostaliśmy w małym mieszkaniu na obrzeżach Łodzi, a ja ciągnęłam dzieci sama.

Moi rodzice i brat pomagali, jak mogli, ale i tak było ciężko. Krzysiek miał piętnaście lat, Kinga – dwanaście, gdy się rozwiedliśmy. Przetrwałam ich buntowniczy wiek w samotności, często płacząc po nocach. Ale dzieci dorosły, stały się mądrzejsze, poszły na studia, założyły własne rodziny. Kinga pierwsza wyszła za mąż, a dwa lata później ożenił się Krzysiek. Nigdy nie mieszkali ze mną – od razu wyjechali budować swoje życie.

Robiłam wszystko, by ich wspierać. Szczególnie pomocna okazałam się, gdy urodziły się wnuki. Byłam dla nich drugą mamą: zamiast Kingi „siedziałam na macierzyńskim”, odprowadzałam wnuczkę do przedszkola, odbierałam, karmiłam, pomagałam w lekcjach. Wspierałam też synową, gdy jej matka nie mogła. Gdy dzieci chciały gdzieś wyjechać, zostawiali wnuki u mnie. Nigdy nie odmawiałam, choćby gdy czułam się źle. Rozumiałam: młodzi potrzebują odpoczynku. Sama byłam młodą mamą, ale nikt mi nie pomagał.

Dzieci często dzwoniły, przywozili wnuki, ja ich odwiedzałam. Tak było, dopóki wnuki nie podrosły i nie stałam się im niepotrzebna. Teraz same chodzą do szkoły, mają swoje pasje, swoje życie. Czas minął zbyt szybko, a ja zostałam na marginesie. Finansowo nie mogłam pomóc – emerytury ledwie starczało na życie. Wnuki nie chciały ze mną przebywać, ciągnęło je do przyjaciół i ekranów. Dzieci przestały dzwonić i przyjeżdżać.

Na początku jeszcze odwiedzali, telefonowali, ale coraz rzadziej. Musiałam sama wybierać ich numery, by spytać, co u nich. Teraz dzwonią tylko od święta, by zdawkowo złożyć życzenia. Przyjeżdżają raz w roku, i to na krótko. Nie młodnieję, coraz trudniej mi sprzątać w pojedynkę. Potrzebuję pomocy, ale wstyd prosić. W zeszłym roku pękła mi rura. Zadzwoniłam do Krzysztofa, błagałam, by przyjechał, ale machnął ręką: „Wezwij hydraulika, nie mam czasu”. Kinga też kazała znaleźć fachowca, mówiąc, iż zięć jest zajęty.

Pomógł mi sąsiad, młody chłopak, którego przypadkiem zalałam. Przyszedł, zakręcił wodę, a jego żona pomogła posprzątać. Potem sam pojechał do sklepu, kupił wszystko do naprawy i załatwił awarię. Próbowałam dać im pieniądze – w końcu to moja wina – ale odmówili. Powiedzieli, iż zawsze pomogą, jeżeli coś będzie trzeba. A moje dzieci choćby nie oddzwoniły, by spytać, czy problem rozwiązany. Postanowiłam już do nich nie dzwonić. Nie chcę się narzucać. Ostatni raz odezwali się w Sylwestra – życzyli wszystkiego najlepszego i od razu się pożegnali. choćby nie zaprosili mnie do siebie.

Mam dwoje dzieci i dwoje wnuków, a jestem zupełnie sama. Uczyli nas, iż najważniejsze to poświęcić się dzieciom. Ale teraz mam wątpliwości. Może powinnam była żyć dla siebie? Wtedy starość nie byłaby tak gorzka. Oddałam im wszystko, a w zamian dostałam ciszę. I ta cisza rozrywa mi serce.

Idź do oryginalnego materiału