Zanim pomyślicie: "Ta dzisiejsza młodzież jest taka niewychowana!"... Byłam dzieckiem, które już z odległości kilometra (tak twierdzi moja mama – powinnam jej wierzyć, ale wiem, iż wyolbrzymia) witało się z sąsiadami: "Dzień dobry, ciociu!", "Dzień dobry, wujku". Podobno (znów – tak twierdzi moja mama) czasem witałam się z tą samą osobą choćby kilka razy dziennie, za każdym razem z tą samą ekscytacją w głosie.
Z kolei moja siostra, młodsza zaledwie o kilka lat, nie raczyła choćby spojrzeć na sąsiadów, co dopiero mówić im "dzień dobry". Mamy tych samych rodziców, więc czy to kwestia wychowania? Wątpię.
Nie sądzę też, żeby jedno "dzień dobry" (czy jego brak, jak w przypadku mojej 10-letniej sąsiadki) świadczyło o mentalności całego pokolenia dzieciaków. Dzieci są różne, tak jak różne byłyśmy ja i moja siostra 25 lat temu. Innego zdania jest Dominika. Z jej maila wynika, iż (nie)witanie się z sąsiadami to wierzchołek góry lodowej, a za "brak ogłady" u dzieci i nastolatków obarcza winą ich rodziców i media społecznościowe. Przeczytajcie jej wiadomość:
Ta dzisiejsza młodzież
"Dzień dobry, przeczytałam u Was tekst o tym, jak zachowują się dzieci w kinie i chcę dodać coś od siebie, bo sama jestem mamą i wydaje mi się, iż to nie tylko w kinie dzieci są jak bydło. One są takie wszędzie. Nie wszystkie, ale jeżeli rodzice ich nie przypilnują albo dadzą za dużo swobody, to potem tak właśnie jest.
Pracuję w handlu i w 9 na 10 przypadków, jak przychodzi do mnie jakiś dorosły z dzieckiem, to to dziecko nie mówi 'dzień dobry'. Zdarza się, iż nie mówi, bo rodzic nie mówi. Wtedy od razu widzę, iż niedaleko pada jabłko od jabłoni. Czasem dziecko nie mówi, bo np. gapi się w telefon, a rodzic je upomina. A czasem rodzic w ogóle nie zauważa, bo to dziecko jest dla niego niewidoczne. Jak przychodzą dzieci same, nastolatki, to już w ogóle czuję się jak w chlewie.
U mnie na sklepie jest dział z odzieżą dziecięcą i młodzieżową, więc ja widzę te dzieci prawie codziennie. Częściej widzę obce dzieci niż swoje. Może dlatego w moim domu panują jasne zasady, bo nie chcę, żeby moje dzieci w miejscach publicznych zachowywały się tak, jak to, co widzę u siebie w pracy. Te dzieci są po prostu niewychowane, nie znają podstawowych zasad kultury.
Biorą rzeczy z wieszaków i nie odkładają na miejsce, rozrzucają, czasem choćby niszczą. Nie, iż specjalnie, ta młodzież po prostu nie dba o nic poza czubkiem własnego nosa i komórką. Nic innego nie istnieje. Nie widzą, jak gdzieś zahaczą albo coś rozleją czy dotkną brudną łapą. Czasem np. w jednej ręce mają jakąś modną kawusię albo napój z fast foodu, a potem wycierają te paluchy w nasze ciuchy.
One czują się totalnie bezkarne. Jeszcze chcą, żeby im usługiwać, a jak muszą stać w kolejce 5 minut, to od razu te TikToki kręcą, jakie to są nieszczęśliwe. A zwróć im uwagę, iż w sklepie nie można nagrywać, to cię obśmieją i jeszcze też nagrają.
Uważam, iż tym dzieciom brakuje zasad, iż to im rodzice pobłażali i pozwalali na wszystko. Albo widzą w internecie takie zachowania i same je przejmują, bo się chcą popisać przed znajomymi. Powinno się to publicznie potępić, bo te dzieci będą kiedyś dorosłe i jak one się będą zachowywać? To też dla ich dobra, bo one się nie odnajdą w prawdziwym życiu, kiedy rodzice trzymają je w jakiejś bańce".
Co wyrośnie z tego pokolenia?
Nie lubię generalizowania i nie zgadzam się ze stwierdzeniem, iż wszystkie dzieci i nastolatki są "niewychowane". Jak pisałam wyżej – są różne, zawsze były różne, a takie zero-jedynkowe podejście jest dla nich niezwykle krzywdzące. Przyznaję jednak, po przeczytaniu tego maila zaczęłam sobie przypominać te wszystkie razy, kiedy obserwowałam podobne sceny do tych opisanych przez Dominikę...