Wszystko się zmieniło w opiece nad dzieckiem, oprócz jednej rzeczy. Żenująca prawda XXI wieku

mamadu.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Kolejki w przychodniach i brak numerków od pediatry to odwieczny problem. fot. ANDRZEJ STAWINSKI/REPORTER/EastNews


Wszystko się zmieniło w opiece nad dziećmi: są pieluchy nowej generacji, miliony gadżetów dla maluchów, a ta jedna rzecz kuleje już od wielu lat. A przecież chodzi o zdrowie dziecka. O czym mowa? O kolejkach do przychodni, by dostać numerek do pediatry, i próbach dodzwonienia się do rejestracji. Publikujemy list rozżalonej matki, która w akcie desperacji poszła stać o 6:00 w kolejce z chorym niemowlakiem.


Na chorowanie trzeba mieć zdrowie


"Ostatnio w waszym portalu czytałam tekst o tym, iż w tym roku u niektórych dzieci lato wcale nie jest okresem oddechu od infekcji i odpoczynku. Choroby – mniejsze i większe – na pewno się nieco uspokoiły, ale ja sama mam właśnie w domu przedszkolaka z rotawirusem, więc wiem, o czym mowa. Dodatkowo, jeżeli tyle dzieci choruje, to jak zwykle jest problem z dostaniem się do lekarza: pod przychodniami kolejki, a dodzwonienie się do rejestracji graniczy z cudem. Ostatnio, żeby zapisać wspomnianego już 5-latka, 'wisiałam na telefonie' dokładnie 50 minut i wykonałam ponad 100 połączeń" – rozpoczyna swój list nasza czytelniczka Iga.

"W końcu się dodzwoniłam, ale nie było już miejsc do pediatry, do którego zawsze chodzimy, musieliśmy iść do innego. Ten drugi nie zna moich dzieci, przez co wizyta trwała dużo dłużej i pewnie przedłużyło to czas oczekiwania na wizytę innych rodziców. Nie miałam jednak możliwości pójść do przychodni, żeby stanąć w kolejce i dostać numerek do naszego lekarza. Na co dzień opiekuję się sama niemowlakiem i 5-latkiem, bo mąż pracuje jako kierowca międzynarodowy, więc nie miałam z kim o 6:00 zostawić dzieci".

W kolejce nad ranem z niemowlakiem w wózku


Kobieta opowiada o tym, iż nie pierwszy raz coś takiego jej się zdarzyło: "Ta sytuacja przypomniała mi też przykrą historię z czasów, kiedy starszy syn był niemowlakiem. Miał dosłownie sześć miesięcy, kiedy nagle zaczął gorączkować, a do tego kasłać. Wtedy również mojego męża nie było na miejscu, a telefonu w przychodni tego dnia nikt nie odebrał przez ponad 2 godziny dzwonienia.

Byłam już w takiej desperacji, iż kolejnego dnia wstałam skoro świt i o 6:00 z niemowlakiem w wózku poszłam do przychodni, żeby stanąć w kolejce po numerek. Synek był marudny, musiałam go nakarmić pod placówką butelką, a wszystko to w tłumie starszych osób, które choćby nie myślały, żeby mnie przepuścić w kolejce. Pamiętam, iż kiedy już wyszłam z rejestracji z umówioną wizytą, siadłam na ławce i z nadmiaru emocji się rozpłakałam".

Niby nowoczesność, a wciąż średniowiecze


Nasza czytelniczka przyznaje, iż to najtrudniejsza rzecz towarzysząca infekcjom u dzieci, czyli dostanie się do lekarza: "To straszne, iż w XXI wieku mamy tyle nowych technologii, rozwiązania nowej generacji dotyczące opieki nad małymi dziećmi. Nie trzeba już używać tetrowych pieluch, mamy elektryczne nianie i laktatory, które rozkręcają laktację. A praca w przychodniach i ośrodkach zdrowia wciąż od kilkudziesięciu lat wygląda tak samo.

Od zawsze jest problem z liczbą lekarzy, nigdy nie ma możliwości dostania numerku do wybranego pediatry, a choćby zapisy na bilanse i szczepienia to walka z innymi rodzicami o jak najszybsze terminy. Dlaczego? Bo każdy się boi, iż za chwile dziecko się rozchoruje i znowu trzeba będzie odroczyć wizytę. Co jest nie tak z tym krajem i przepisami dotyczącymi zapisów na wizyty? Czy nie można tego rozwiązać jakoś inaczej niż stanie od nocy w kolejce, by dostać się do specjalisty?" – kończy swój list rozzłoszczona Iga.

Idź do oryginalnego materiału