Wujku, zabierz moją młodszą siostrzyczkę — już od dawna nic nie jadła” — odwrócił się gwałtownie i zastygł w zdumieniu!

newskey24.com 11 godzin temu

**Dziennik, 15 maja 2023**

Wujku, zabierz moją małą siostrzyczkę ona już od dawna nic nie jadła głos chłopca wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłem się gwałtownie, zaskoczony.

Proszę, wujku weź ją. Jest taka głodna

Ten cichy, rozpaczliwy szept przebił się przez zgiełk ulicy. Szedłem gwałtownie nie, wręcz biegłem, jakby ścigał mnie niewidzialny wróg. Czas uciekał: miliony złotych zależały od decyzji, którą mieliśmy podjąć dziś na zebraniu. Odkąd odeszła Ola moja żona, moje światło, moja podpora praca stała się jedynym sensem życia.

Ale ten głos

Obejrzałem się.

Przede mną stał może siedmioletni chłopiec. Chudy, z potarganymi włosami, z zaczerwienionymi od płaczu oczami. W ramionach trzymał zawiniątko, z którego wyglądała buzia niemowlęcia. Dziewczynka, owinięta w starą, znoszoną kołdrę, cichutko popłakiwała, a on tulił ją tak, jakby był jedyną ochroną w tym obojętnym świecie.

Zawahałem się. Wiedziałem nie mogę tracić czasu, muszę iść. Ale coś w jego spojrzeniu, w tym prostym proszę, dotknęło najgłębszej części mojej duszy.

Gdzie jest mama? zapytałem łagodnie, przykucając przy nim.

Obiecała wrócić ale już dwa dni jej nie ma. Czekam tutaj, może przyjdzie jego głos drżał tak samo jak ręce.

Nazywał się Kacper. Dziewczynkę Zosia. Zostali zupełnie sami. Żadnej notatki, żadnych wyjaśnień tylko nadzieja, za którą siedmiolatek chwytał się jak tonący brzytwy.

Zaproponowałem jedzenie, wezwanie policji, pomoc społeczną. Ale na słowo policja Kacper wzdrygnął się i szepnął z bólem:

Proszę, nie zabierajcie nas. Odebraliby Zosię

W tej chwili zrozumiałem nie mogę po prostu odejść.

W najbliższej kawiarni Kacper jadł łapczywie, a ja ostrożnie nakarmiłem Zosię mlekiem modyfikowanym, kupionym w aptece obok. W środku coś się we mnie odzywało coś dawno zapomnianego, przykrytego zimną skorupą.

Zadzwoniłem do asystentki:

Odwołaj wszystkie spotkania. Dzisiaj i jutro też.

Po jakimś czasie przyjechali policjanci Nowak i Kowalska. Standardowe pytania, formalności. Kacper kurczowo ściskał moją dłoń:

Nie oddasz nas do domu dziecka, prawda?

Sam nie spodziewałem się tych słów:

Nie oddam. Obiecuję.

W komisariacie rozpoczęły się procedury. Do sprawy włączyła się Ewa Wiśniewska moja dawna znajoma i doświadczona pracownica socjalna. Dzięki niej wszystko załatwiliśmy gwałtownie dostałem tymczasową opiekę.

Tylko do czasu, aż znajdziemy matkę powtarzałem raczej sam sobie. Tylko tymczasowo.

Zabrałem dzieci do domu. W samochodzie panowała cisza jak w grobie. Kacper trzymał siostrę mocno, nie zadając pytań, tylko szepcząc coś czulego, uspokajającego, swojskiego.

Moje mieszkanie przywitało ich przestrzenią, miękkimi dywanami i widokiem na całą Warszawę. Dla Kacpra to był jak sen w jego życiu nigdy nie było tyle ciepła i bezpieczeństwa.

Ja sam czułem się zagubiony. Nie znałem się na mleku modyfikowanym, pieluchach, ani dziecięcym rytmie dnia. Potykałem się o pieluchy, zapominałem o karmieniu, o wstawaniu w nocy.

Ale Kacper był obok. Cichy, uważny, napięty. Obserwował mnie jak kogoś, kto może zniknąć w każdej chwili. A jednak pomagał kołysał siostrę, nucił kołysanki, układał ją do snu z wprawą, jaką mają tylko ci, którzy robili to wiele razy.

Pewnego wieczoru Zosia nie mogła zasnąć. Wierciła się w łóżeczku, popłakiwała. Wtedy Kacper podszedł, wziął ją na ręce i zaczął cicho śpiewać. Po kilku minutach dziewczynka spała spokojnie.

Świetnie sobie z nią radzisz powiedziałem, patrząc na nich z dziwnym ciepłem w piersi.

Musiałem się nauczyć odparł po prostu. Bez pretensji, bez skargi. Po prostu fakt.

Wtedy zadzwonił telefon. Ewa Wiśniewska.

Znaleźliśmy ich matkę. Żyje, ale jest w ośrodku uzależnienie, ciężki stan. jeżeli skończy terapię i udowodni, iż może zająć się dziećmi wrócą do niej. W przeciwnym razie trafią pod państwową opiekę. Albo pod twoją.

Zamilkłem. Coś ścisnęło mnie w środku.

Możesz oficjalnie zostać ich opiekunem. Albo choćby adoptować. jeżeli naprawdę tego chcesz.

Nie byłem pewien, czy jestem gotowy na ojcostwo. Ale wiedziałem jedno nie chcę ich stracić.

Tego wieczoru Kacper siedział w kącie salonu i rysował ołówkiem.

Co teraz będzie z nami? spytał, nie odrywając wzroku od kartki. Ale w jego głosie było wszystko strach, ból, nadzieja i lęk przed porzuceniem.

Nie wiem odpowiedziałem szczerze, siadając obok. Ale zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni.

Kacper milczał przez chwilę.

Zabiorą nas znowu? Odejmą ci nas, zabiorą z tego domu?

Przytuliłem go mocno. Bez słów. Chciałem, żeby poczuł: nie jesteś już sam. Nigdy więcej.

Nie oddam was. Obiecuję. Nigdy.

W tej chwili zrozumiałem te dzieci nie były już przypadkowe. Stały się częścią mnie.

Nazajutrz zadzwoniłem do Ewy:

Chcę zostać ich oficjalnym opiekunem. Na stałe.

Proces okazał się trudny: wizyty, wywiady, formularze. Ale przechodziłem przez to wszystko bo teraz miałem prawdziwy cel. Dwa imiona: Kacper i Zosia.

Gdy opieka stała się czymś więcej, kupiłem dom pod Warszawą z ogrodem, przestrzenią, śpiewem ptaków o świcie.

Kacper rozkwitał. Śmiał się, budował fortece z poduszek, przynosił rysunki i dumnie wieszał je na lodówce. Żył naprawdę, bez lęku.

Pewnego wieczoru, układając go do snu, przykryłem go kołdrą i pogładziłem po włosach. Spojrzał na mnie z dołu i cicho powiedział:

Dobranoc, tato.

Poczułem ciepło gdzieś głęboko, a w oczach zaszło mi mgłą.

Dobran

Idź do oryginalnego materiału