Piszę do Państwa jako nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej z 15-letnim doświadczeniem, która co roku, 8 marca, walczy z ogromnym poczuciem dyskomfortu. Może nie co roku, bo jak zaczynałam pracę w szkole, to było inaczej, ale od kilku lat jest pogrom. Nie mam nic przeciwko drobnym gestom życzliwości – bukiet kwiatów czy laurka od dzieci to miłe, symboliczne podziękowanie i prezent z okazji Dnia Kobiet.
Rodzice powariowali
Niestety, od kilku lat obserwuję coraz bardziej niepokojące zjawisko: rodzice zaczynają prześcigać się w prezentach, które przekraczają granice zdrowego rozsądku. Dostałam już biżuterię, luksusowe kosmetyki, a choćby komplet ręczników z wyszytym imieniem i kwiatami. To są prezenty na ślub czy dla kogoś bliskiego, z rodziny, a nie dla mnie z okazji Dnia Kobiet!
Proszę sobie wyobrazić, jak niezręcznie się czuję, gdy dzieci wręczają mi pakunek wart co najmniej 200, 300 zł, a ja muszę udawać, iż wszystko jest w porządku. Czy naprawdę ktoś uważa, iż to adekwatne? Przecież my nie jesteśmy korpoludkami, którym wręcza się bonusy za wyniki. Jesteśmy pedagogami – wiedzieliśmy, z czym będzie się łączyć ta praca, wiedzieliśmy o niskich płacach, marnych podwyżkach itd. A jednak podjęliśmy się tej pracy. Ja nie chcę pieniędzy od rodziców "moich" dzieci, nie chcę drogich prezentów.
Drogie prezenty dzielą dzieci
Tu pozostało jeden problem: taka sytuacja wprowadza niepotrzebny podział – niektórzy rodzice nie chcą (lub nie mogą) wydawać dużych kwot na prezenty dla nauczycieli, ale czują presję, bo "inni dają". Dzieci też zaczynają to zauważać – bywa, iż dostaję nie tylko prezent od całej klasy, ale też jakiś pojedynczy rodzic chce się wykazać i jego dziecko daje mi coś "ekstra".
Zwracam się więc z gorącą prośbą do rodziców: Dzień Kobiet to nie konkurs na najdroższy prezent dla wychowawczyni! jeżeli naprawdę chcecie wyrazić wdzięczność, wystarczy laurka od dziecka, kwiatek czy po prostu miłe słowo. Uśmiech i szacunek uczniów to dla nas największa nagroda, a nie kosztowności, które wprawiają nas w zakłopotanie.