Wyjątkowość

twojacena.pl 1 dzień temu

Dziś w pamiętniku. Zwykle o takich jak ja mówią „ma dar”. Ja zaś zawsze uważałem to za przekleństwo. Ale od początku.
Gdy miałem miesiąc, moja mama zostawiła mnie pod drzwiami domu dziecka w Krakowie. Nie wiem czemu to zrobiła. Może też miała taki „dar” i nie chciała go we mnie pielęgnować? Nie wiem. Faktem jest, iż dorastałem w domu dziecka, nie znając rodziców. Po raz pierwszy moją szczególność zauważyła wychowawczyni, pani Magdalena. Opowiadała, iż bawiłem się z dziećmi, gdy niejaki Artur zabrał mi zabawkę. Cytując jej słowa: „Przysięgam, widziałam, jak Artur odleciał na dywan na drugi koniec pokoju, a ty odebrałeś swoją zabawkę”.
Pani Magdalena była bardzo dobrą osobą. Od razu zrozumiała, iż jestem wyjątkowy i iż gdyby ktoś się o tym dowiedział, nie zostawią mnie w spokoju.
„Nie chcę, żeby cię zabrali na eksperymenty” – powtarzała. Dlatego zajmowała się moim wychowaniem, pomagając równocześnie okiełznać moje zdolności. Gdy się bardzo złościłem, mogłem przesuwać przedmioty, a choćby ludzi. Wyjątkowo wyczuwałem biopola wszystkich wokół. choćby nie musiałem witać się z człowiekiem, by wiedzieć, czy jest dobry, czy zły. Pewnie powiesz, iż to dobra umiejętność, ale ja czułem, iż ludzie też wyczuwają moją odmienność i stronili ode mnie. Dlatego do dziś żadna rodzina zastępcza mnie nie chciała. Było to bolesne. Tak jak wszyscy pragnąłem czułości, miłości i prawdziwej rodziny. Chciałem wiedzieć, co to znaczy mieć mamę.
Miałem tylko jedną przyjaciółkę w domu dziecka, Różę. adekwatnie nazywała się Jadwiga, ale tego nie lubiła, więc zawsze wołałem na nią Róża.
Była wspaniała, zawsze świetnie spędzaliśmy czas. Stanowiliśmy dla siebie rodzinę. Wiedziała o moich zdolnościach i trzymała to w tajemnicy. Nigdy nie poprosiła, abym użył ich dla jej korzyści. Byłem jej za to bardzo wdzięczny. Róża prawie zwątpiła, iż znajdzie rodzinę, bo miała już piętnaście lat. A jak wiadomo, starszych dzieci nikt nie bierze.
Pewnego dnia Róża wpadła do pokoju z szeroko otwartymi, płonącymi oczami. Obrywałem jej szaloną energią.
– Co się stało?
– Jasiek!!! Wyobraź sobie!!! Adoptują mnie!!! Będę miała rodzinę!!!
Róża podbiegła, objęła mnie za ramiona i zakręciła po pokoju.
– Znaleźli się ludzie, którzy mnie chcą! Mam takie szczęście!!!
Potem przystanęła i spojrzała na mnie poważnie.
– Nie martw się, na pewno będę cię odwiedzać, a gdy i ciebie adoptują, będziemy przyjaźnić się rodzinami! Chodź, chodź szybko, pokażę ci ich, są tam koło gabinetu dyrektora.
Róża pociągnęła mnie za rękę.
Stanęliśmy pod drzwiami, które właśnie się otwarły.
Wyszła para. Potężny mężczyzna o szerokich barach, ostrym podbródku i mocnych policzkach.
Natychmiast poczułem pełne spektrum biopola od nich obojga. To, co poczułem, zupełnie mi się nie spodobało. Od mężczyzny emanowała energia ogromnej siły, nie – przemoc. Brutalność. Złość. Kobieta była zaś bardzo przestraszona i słaba. Dzika pustka i zmęczenie. Tak to odebrałem.
– Och, Irenko – uśmiechnął się mężczyzna. Przejął mnie dreszcz.
– Prawie skończyliśmy z papierami. Jutro już zabieramy cię do domu.
Jadwiga rzuciła się go przytulać. W tej chwili poczułem jeszcze jedną emocję w jego energii. Przypominała miłość, ale nie była to miłość ojca do córki. To było coś innego… pożądanie…
Wróciliśmy do pokoju. Jadwiga biegała po nim, nie mogąc powstrzymać emocji. Ja siedziałem na łóżku, próbując przetrawić informacje. Może mi się wydawało.
– O co ci chodzi? – Róża usiadła obok. – Nie martw się tak, będziemy się widywać, obiecuję.
– Różo, nie podoba mi się ta para. Coś z nimi nie tak. Ten mężczyzna, jakiś złowieszczy.
Róża zmarszczyła brwi.
– Przestań, Jasiek, po co mówisz takie rzeczy? Zazdroszczesz mi? Czekałam na to tak długo! W końcu będę miała rodzinę, pan Hieronim jest bardzo przyjemny. Rozmawiałam z nimi, są tak rozpromienieni, tak troskliwi! Pan Hieronim powiedział, iż będę miała własny ogromny pokój, wyobrażasz?
– Różo, przecież wiesz, iż czuję ludzi!
– Jasiek, daj spokój! Każdą parę sprawdza psycholog i pani dyrektor. To świetni kandydaci. On pracuje, ona zostaje w domu. Będę stale z mamą, wyobrażasz? Mają wszystkie papiery. Gdyby to byli zboczeńcy, byłoby to w ich życiorysie.
Róża nagle wstała i odeszła do okna.
– Myślałam, iż będziesz dla mnie szczęśliwy. Jesteś moim przyjacielem – powiedziała łamiącym się głosem.
Zrobiło mi się wstyd. Objąłem ją od tyłu.
– Przepraszam. Oczywiście, iż jestem szczęśliwy dla ciebie. Masz rację, pewnie mi się wydawało. Po prostu nie chcę się z tobą rozstawać.
– Nie martw się. Masz dopiero siedem lat, na pewno cię zaadoptują. No dobrze, muszę się pakować.
Spałem bardzo źle. Śnił mi się pan Hieronim jak potwór. Jego oczy płonęły wściekłością, a zamiast ust miał kły, z których spływała ślina.
Róża z trudem mnie obudziła. Była już ubrana i spakowana. Wyszedłem na ganek i długo nie mogłem jej wypuścić
Dziewiątego maja, wtorek
Zwykli o takich jak ja mawiać, iż „ma dar”. Ja zaś zawsze czułam to jak przekleństwo. Ale po kolei.
Gdy miałam miesiąc, matka zostawiła mnie pod drzwiami sierocińca. Czemu to zrobiła? Może sama miała ten „dar” i nie chciała go we mnie pielęgnować. Tego nie wiem. Faktem pozostało sieroctwo. Po raz pierwszy moją niezwykłość wypatrzyła wychowawczyni, pani Jadwiga. Opowiadała, jak bawiąc się z dziećmi, odebrałam ukradzioną lalkę, a Arturek, chłopiec, który ją zabrał, odleciał na dywan w drugi koniec sali.
„Przysięgam, widziałam to na własne oczy!” – cytowała jej słowa.
Pani Jadwiga była dobrotliwą duszą. Od razu pojęła, iż jestem inna i iż gdyby to wyszło na jaw, nie zaznałabym spokoju.
„Nie chcę, by cię zabrali na eksperymenty” – powtarzała.
Zajęła się więc moim wychowaniem, ucząc zarazem okiełznywać moje moce. Gdy się wściekałam, potrafiłam przesuwać przedmioty, choćby ludzi. Wyczuwałam biopola wszystkich wokół. Nie musiałam witać się z człowiekiem, by poznać, czy jest dobry, czy zły. Pewnie pomyślicie: pożyteczna zdolność. ale ludzie zdawali się wyczuwać moją odmienność, stroniąc ode mnie. Dlatego żadna rodzina zastępcza nie chciała mnie adoptować. A ja, jak każdy, pragnęłam czułości, miłości, prawdziwego domu. Pragnęłam poznać, czym jest matka.
Miałam tylko jedną przyjaciółkę w domu dziecka – Zosię. Owszem, na imię miała Zofia, ale wolała skrót. Zosia była wspaniała.łaśmy się jak siostry. Była moją rodziną, a ja jej. Wiedziała o moich mocach, dochowując tajemnicy – nigdy nie prosiła, bym użyła ich dla jej korzyści. Byłam za to wdzięczna. Zosia straciła już nadzieję na znalezienie rodziny – miała piętnaście lat. A starszych dzieci nikt nie chce.
Aż pewnego dnia Zosia wpadła do sali z gorejącymi oczyma, oblewając mnie lawiną energii.
— Zosiu! — zakrzyknęła. — Wyobraź sobie! Adoptują mnie! Będę miała rodzinę!
Podskoczyła, objęła mnie za szyję i zakręciła w tańcu.
— Znaleźli się ludzie, którzy mnie chcą! Miałam szczęście!
Nagle się zatrzymała, spoważniała.
— Nie martw się, na pewno będę cię odwiedzać! A gdy ciebie też adoptują, przyjaźnić się będziemy całymi rodzinami! Chodź, chodź, pokażę ci ich, stoją koło gabinetu pani dyrektor!
Pociągnęła mnie za rękę. Stanęłyśmy pod drzwiami, które się właśnie otwarły.
Wyszła para. Mężczyzna rosły, o szerokich barach, szpiczastej brodzie i twardych policzkach. Natychmiast ogarnęłam pełne spektrum ich biopola. I to, co poczułam, ostudziło mój zapał.
Od niego biła energia brutalnej siły, gwałtowności. Złośliwość. Wściekłość.
Ona zaś była słaba, przerażona. Dzika pustka i zmęczenie — oto, co wyczułam.
— Ach, Zosieńka! — mężczyzna rozsiadł się w uśmiechu.
Zimny dreszcz mnie przeszył.
— Papiery już prawie gotowe, jutro zabieramy cię do domu.
Zosia rzuciła mu się na szyję. W tym momencie w jego polu błysnęła nowa emocja. Coś w rodzaju miłości? Nie, nie ojcowskiej. To było coś innego… pożądanie…
Wróciłyśmy do sali. Zosia biegała, nie panując nad radością. Ja zaś siedziałam na łóżku, próbując strawić te odczucia. Może mi się przywidziało?
— Co z tobą? — Zosia przysiadła obok. — Nie martw się tak, zobaczymy się, obiecuję!
— Zoś, nie podoba mi się ta para. Coś z nimi nie tak. Ten mężczyzna… niewydaje się dobry.
Przyjaciółka ściągnęła brwi.
— Przestań, Asiu! Mówisz tak, bo mi zazdrościsz?! Czekałam na to tak długo! W końcu będę miała rodzinę, a pan Janusz to przemiły człowiek, rozmawiałam z nimi! Tacy promienni, troskliwi! Powiedział, iż będę miała własną wielką sypialnię, wyobrażasz sobie?!
— Zoś, przecież wiesz, iż czuję ludzi!
— Asiu, daj spokój! Każdą parę sprawdza psycholog i pani dyrektor. Oni są idealni. On pracuje, ona w domu, cały czas spędzimy razem, rozumiesz? Mają wszystkie papiery. Gdyby byli zboczeńcami, wyszłoby to w papierach.
Zosia zerwała się i odeszła do okna.
— Myślałam, iż się ucieszysz, przecieś moją najlepszą przyjaciółką — powiedziała łzawym głosem.
Zawstydziłam się. Objęłam ją z tyłu.
— Wybacz. Oczywiście cieszę się dla ciebie. Masz rację, musiałam się pomylić. Po prostu nie chcę się z tobą rozstawać.
— Nie martw się. Masz dopiero osiem lat, na pewno cię adoptują. Idę się pakować.
Spałam źle. Śnił mi się pan Janusz jako potwór — oczy jarzyły się gniewem, a zamiast ust miał kły ociekające śliną.
Zosia z trudem mnie dobudziła. Była ubrana, spakowana. Na ganek wyprowadziłam ją sama. Długo nie mogłam jej wypuścić z objęć, jakbym tym uściskiem mogła ją uchronić. Gdy Zosia wsiadła do samochodu, a wychowawcy wrócili do środ
Od tamtej pory już nigdy nie przeklinałem mojej mocy, bo dzięki niej moja siostra Róża żyje, a my z mamą Magdaleną tworzymy prawdziwy dom, gdzie to, co inne, staje się najcenniejszym darem.

Idź do oryginalnego materiału