WYJĄTKOWOŚĆ

twojacena.pl 2 godzin temu

Zwykli ludzie mówią o takich jak ja „ma dar”. Ja jednak zawsze uważałam to za przekleństwo. Ale zacznijmy od początku.

Gdy miałam miesiąc, matka zostawiła mnie pod drzwiami Domu Dziecka w Łodzi. Nie wiem, dlaczego to zrobiła. Może sama miała ten „dar” i nie chciała, bym go odziedziczyła. Faktem jest, iż dorastałam w domu dziecka, nie znając rodziców. Moje wyjątkowe zdolności zauważyła pierwsza Monika Wojciechowska, nasza wychowawczyni. Opowiadała, iż pewnego razu bawiłam się z dziećmi, gdy jeden chłopiec zabrał mi zabawkę. Monika wspominała: „Przysięgam, zobaczyłam, jak Bartek odleciał na dywan na drugi koniec pokoju, a ty odebrałaś swoją lalkę”. Monika była dobrą duszą i pojęła natychmiast, iż jestem niezwykła. Bała się, iż jeżeli ktoś się dowie, nie zostawią mnie w spokoju. „Nie chcę, żeby zabrali cię na eksperymenty” powtarzała. Pomagała mi więc ukrywać zdolności i nad nimi panować. Gdy się wściekałam, potrafiłam przesuwać przedmioty, a choćby ludzi. Wyraźnie czułam bioenergetyczne pola innych. Nie musiałam witać się z człowiekiem, by poznać, czy jest dobry, czy zły. Z pozoru to pożyteczne, ale ludzie jakby przeczuwali moją odmienność i trzymali się z daleka. Dlatego do dziś żadna rodzina mnie nie przyjęła. Było mi przykro. Tak jak wszystkie dzieci, pragnęłam czułości, miłości i prawdziwego domu. Marzyłam o tym, by poznać, co to znaczy mieć mamę.

W domu miałam tylko jedną przyjaciółkę, Renatę. adekwatnie nazywała się Irena, ale nie lubiła tego imienia, więc wołałam na nią Rena. Była wspaniałą dziewczyną. Rozumieliśmy się doskonale. Byłyśmy jak rodzina. Rena wiedziała o moich zdolnościach i dochowywała sekretu, nigdy nie prosząc, bym użyła ich dla jej korzyści. Byłam jej za to ogromnie wdzięczna. Rena straciła już nadzieję na rodzinę, skończyła piętnaście lat. Wszyscy wiemy, iż starsze dzieci rzadko kto chce adoptować.

Pewnego dnia Rena wpadła do pokoju z szeroko otwartymi, rozbłysłymi oczyma. Zalała mnie furią swojej energii.

Co się stało? spytałam.

Agnieszka!!! Wyobrażasz sobie?! Adoptują mnie! Będę miała rodzinę! Podskoczyła, objęła mnie za ramiona i zaczęła kręcić po pokoju. Znaleźli się ludzie, którzy mnie chcą! Mam takie szczęście! Nagle zatrzymała się i spojrzała na mnie poważnie. Nie martw się. Na pewno cię odwiedzę! A jak ciebie też adoptują, będziemy się spotykać z rodzinami! Chodź, chodź szybko, pokażę ci ich! Są koło gabinetu pani dyrektor! I pociągnęła mnie za rękę.

Stanęłyśmy pod drzwiami, które w tej właśnie chwili się otwarły. Wyszła para. Krępy mężczyzna o szerokich ramionach, ostrym podbródku i silnie zarysowanych kościach policzkowych. Natychmiast poczułam całe spektrum ich energii. To, co wyczułam, wcale mi się nie spodobało. Od mężczyzny emanowała przemożna siła nie zwykła moc, ale przemoc, brutalność i złość. Kobieta była słaba, przerażona, miała dzikie zmęczenie i pustkę.

O, Irenko! Mężczyzna rozpromienił się uśmiechem. Przeszedł mnie dreszcz. Już prawie wszystko załatwione. Jutro zabieramy cię do domu. Irena rzuciła mu się w ramiona. W tym momencie poczułam kolejną emocję w energii mężczyzny. Przypominała miłość, ale to nie była ojcowska czułość… To było coś innego. Coś jak pożądanie…

Wróciłyśmy do pokoju. Renata biegała, nie mogąc opanować emocji. Ja siedziałam na łóżku, próbując zrozumieć to, co wyczułam. Może mi się wydawało?

No i co? Rena usiadła przy mnie. Nie martw się tak. Będziemy się widywać, obiecuję.

Rina, nie podoba mi się ta para. Coś z nimi nie tak. Ten mężczyzna… On nie jest dobry.

Przyjaciółka zmarszczyła brwi.

Przestań, Agnieszka! Po co mówisz takie rzeczy? Zazdrościsz mi? Tak długo na to czekałam! Mam wreszcie rodzinę! Pan Paweł Zalewski jest bardzo miły. Rozmawiałam z nimi są promienni, pełni troski. Paweł powiedział, iż będę mieć własny, ogromny pokój, wyobrażasz sobie?

Rina, wiesz przecież, iż czuję ludzi!

Agnieszko, daj spokój. Każdą parę sprawdza psycholog i pani dyrektor. To świetni kandydaci. On pracuje, ona zostaje w domu. Czas spędzę z mamą, rozumiesz? Mają wszystkie papiery. Gdyby byli potworami, byłoby coś w ich życiorysach. Rena poderwała się i odeszła do okna. Myślałam, iż będziesz się cieszyć. Jesteś moją przyjaciółką! powiedziała łzawym głosem.

Zrobiło mi się wstyd. Objęłam ją od tyłu.

Przepraszam. Oczywiście, iż się cieszę. Masz rację, pewnie mi się wydawało. Po prostu nie chcę się z tobą rozstawać.

Nie przejmuj się. Masz dopiero osiem lat. Na pewno ktoś cię przygarnie. Dobra, idę się pakować.

Źle spałam. Śnił mi się Paweł Zalewski jako potwór, jego oczy płonęły wściekłością, a zamiast ust miał wilcze kły ociekające śliną.

Rena z trudem mnie obudziła. Była już ubrana i spakowana. Wyszłam na ganek i długo nie mogłam jej wypuścić z objęć, jakbym tym uściskiem mogła ją ocalić. Gdy Rena wsiadła do samochodu, a wychowawcy wrócili do budynku, na g
Nazywano mnie „obdarzona”, ale ja uważałam to za przekleństwo. Wychowywałam się w domu dziecka w Lublinie, nie znając rodziców. Pierwsza zauważyła moją zdolność nasza wychowawczyni, pani Marta Nowak. Pewnego dnia, gdy inne dziecko zabrało mi zabawkę, pani Marta niemal na własne oczy ujrzała, jak chłopiec odleciał na środek dywanu, a ja odebrałam swoją własność. Była dobra, bała się, iż władze mogłyby mnie zabrać na jakieś badania. Wspólnie ćwiczyłyśmy nad opanowaniem mojej siły: gdy byłam zdenerwowana, potrafiłam przesuwać przedmioty, a choćby ludźmi. Wyczuwałam biopola, wiedząc o dobrych lub złych intencjach kogoś, zanim padło „dzień dobry”. Mimo to unikano mnie, jakbym sama rozsiewała niepokój. Żadna rodzina nie chciała mnie przygarnąć, choć pragnęłam miłości i prawdziwego domu.

Moją jedyną przyjaciółką była Kasia. Tak wolała być nazywana, zamiast Katarzyna. Była moją rodziną, ja jej. Tylko ona znała moją tajem tajemnicę, nigdy nie prosząc, bym ją wykorzystała dla jej korzyści. Miała już piętnaście lat, prawie straciła nadzieję na znalezienie rodziny, bo starsze dzieci nikt nie chce. Pewnego dnia Kasia wpadła do naszej sali z promiennymi oczami, jej energia uderzyła we mnie jak fala. „Agnieszko! Wyobraź sobie! Przygarniają mnie! Będę miała rodzinę!” Podskoczyła, objęła mnie i zakręciła wokół siebie. „Znaleźli się ludzie, którzy mnie chcą! Mam tyle szczęścia!” Przestała wirować i popatrzyła na mnie poważnie. „Nie martw się, będę cię odwiedzać! A gdy i ciebie przyjmą, zaprzyjaźnimy się całymi rodzinami! Chodź, pokażę ci ich, są u dyrektorki!” Pociągnęła mnie za rękę. Stanęłyśmy pod drzwiami, które się akurat otworzyły.

Wyszła para. Mężczyzna był potężny, miał szerokie ramiona, ostry podbródek i mocne kości policzkowe. Natychmiast wyczułam ich biopola. To, co poczułam, przerażało mnie. Od mężczyzny biła energia brutalnej siły, agresji i zła. Kobieta była bardzo słaba, przestraszona, czułam w niej dzikie zmęczenie i pustkę. „O, Kasiu!” uśmiechnął się szeroko mężczyzna. Przeszedł mnie dreszcz. „Właśnie kończymy formalności. Jutro pojedziesz z nami do domu”. Kasia rzuciła się, by go objąć. W tej chwili wyczułam kolejną emocję w jego biopolu. Przypominała miłość, ale nie ojcowską. To była pożądanie… Wróciłyśmy do pokoju. Kasia biegała w emocjonalnym wirze. Ja siedziałam na łóżku, próbując przetrawić te przerażające informacje. Być może się pomyliłam? „Co z tobą?” Kasia usiadła przy mnie. „Nie martw się tak, zobaczysz się!” „Kasieńko, nie podoba mi się ta para. Coś jest nie tak z tym mężczyzną. On wydaje się… niedobry”. Kasia zmarszczyła brwi. „Daj spokój, Agnieszka! Żałosna jesteś? Tak długo na to czekałam! Mam wreszcie dom! Pan Rafał Górski jest bardzo miły, rozmawiałam z nimi! Tacy troskliwi! Obiecał, iż będę miała własny duży pokój! Zdajesz sobie sprawę?” „Kasiu, ale ty wiesz, iż ja czuję ludzi!” „Agnes, zostaw mnie! Każdą parę sprawdza psycholog i dyrektorka! Oni są idealni! On pracuje, ona jest w domu! Cały czas będę spędzać z mamą! Mają wszystkie papiery w porządku. Gdyby byli jakimiś zboczeńcami, wyszłoby to w papierach!” Kasia wstała gwałtownie i podeszła do okna. „Myślałam, iż będziesz się cieszyć. Jesteś moją przyjaciółką” powiedziała łkającym głosem. Zrobiło mi się wstyd. Przytuliłam ją od tyłu. „Przepraszam, oczywiście się cieszę. Masz rację, pewnie coś mi się przywidziało. Po prostu nie chcę się z tobą rozstawać”. „Spokojnie, ty masz dopiero siedem lat, na pewno znajdziesz rodzinę. Dobra, muszę się pakować”.

Tej nocy źle spałam. Śnił mi się pan Rafał jako potwór: jego oczy jarzyły się złowrogo, zamiast ust miał wilcze kły, z których kapała ślina. Kasia z trudem mnie obudziła. Była już ubrana i spakowana. Wyszłam na ganek i długo nie mogłam jej wypuścić z objęć, jakbym mogła ją tym ocalić. Gdy Kasia wsiadła do samochodu, a wychowawcy wrócili do budynku, zostałam tylko ja. Tylko ja zobaczyłam, jak „matka” Kasi, wsiadając, westchnęła z ulgą, podczas gdy pan Rafał wykrzywił usta w podłym półuśmiechu. Przez cały dzień byłam nieobecna. Pani Marta to zauważyła. Na spacerze odprowadziła mnie na tyły podwórka. „Agnieszko, co się stało? Za Kasią tęsknisz?”. „Pani Marto, czy pani mi wierzy?” „Oczywiście, wiesz, iż tak”. „Zabrały ją bardzo złe osoby. Szczególnie ten pan Rafał. To niedobry człowiek”. Pani Marta zamyśliła się. „To bardzo przykre. Pewnie rzeczywiście tęsknisz. Może i są złymi ludźmi, ale my nic nie możemy zrobić. Mają nienaganną opinię, idealni na rodziców”. „Ale dlaczego wziął tak dużą Kasię? Dlaczego nie chciał młodszej dziewczynki?” „Co chcesz przez to powiedzieć?” „Nie wiem, pani Marto. Nie wiem. Muszę pomyśleć” i odeszłam, zostawiając ją z własnymi myślami.

Resztę dnia czułam się fatalnie. Głowa mnie roz
Teraz w naszym przytulnym mieszkaniu w Krakowie, z Renią tuląc się pod jedną kołdrą, patrzyłam jak mama Margareta stroi choinkę, czując jak dar wreszcie przestał być brzemieniem, ale cichą pewnością, iż znalazłyśmy swoje miejsce na świecie, tuż przed pierwszym wspólnym Bożym Narodzeniem.

Idź do oryginalnego materiału