**Wyjechaliśmy, by ocalić nasze małżeństwo**
Dzisiaj patrzę wstecz i widzę, jak blisko byłam utraty wszystkiego przez własną matkę. Byłam zmuszona postawić się przed brutalnym wyborem: zerwać kontakt z nią albo z mężem. Żadna z tych opcji nie była dobra, więc jedynym wyjściem okazała się ucieczka. Tylko tak mogliśmy ochronić naszą rodzinę i resztki mojego spokoju.
Kiedyś kupiłam z euforią kawalerkę w spokojnej dzielnicy Gdańska, w tym samym bloku, gdzie mieszkała mama. Wydawało się to idealne — pomoc pod ręką, znajome otoczenie, bezpieczeństwo. Wszystko układało się dobrze… aż do pewnego momentu.
Później pojawił się Bartek. Poznaliśmy się, pokochaliśmy, wzięliśmy ślub. Był z innego miasta, bez własnego mieszkania, więc naturalnie zamieszkał ze mną. Na początku było cudownie — opiekuńczy, pracowity, uczciwy. Czułam, iż to ten jedyny.
Ale mama… mama znienawidziła go od pierwszego spotkania.
*”To ma być twój mąż? Wygląda, jakby go z przeceny wyciągnęli. Ani urody, ani mieszkania. Zupełnie ci odbiło, córko”* — syczała, ledwie drzwi się za nim zamknęły.
Broniłam go, tłomaczyłam, iż wygląd i majątek to nie wszystko. Liczy się charakter, dobroć, rzetelność. Moje słowa odbijały się od niej jak groch od ściany. Machała ręką i prychała: *”Zobaczysz, jak pójdziesz na macierzyński — pożałujesz!”*
Choć do macierzyńskiego było daleko, mama zamieniła nasze życie w koszmar. Przychodziła prawie codziennie. Narzekała, iż „pechowo wyszłam”, obrażała Bartka, krytykowała każdy jego ruch. A on, mimo wszystko, starał się — pomagał jej, woził, spełniał prośby.
Ale to tylko ją rozjuszało.
*”A u Krysi córka ma męża idealnego: mieszkanie, samochód, a do teściowej jak do matki się odnosi! A twój co? Sucharek bez smaku! Ani kwiatka, ani prezentu — traktuje cię jak służącą!”*
Gdy raz zaszyłam rozdartą bluzkę, wpadła w furię:
*”Do czegoś się doprowadziła! Chodzisz w szmatach, bo twój mąż to nierób i biedak!”*
Każda jej wizyta to był teatr. Sąsiedzi już patrzyli spode łba — potrafiła urządzić awanturę na klatce, jeżeli nie otworzyliśmy drzwi. Telefon dzwonił non-stop, a my baliśmy się nie odebrać — nagle coś się stało?
Pewnego wieczoru, po szczególnie paskudnej scenie, usiedliśmy z Bartkiem i rozmawialiśmy. Było jasne: tak dalej być nie może. Postanowiliśmy wynająć moje mieszkanie, a sami tymczasowo zamieszkać u jego mamy. Teściowa ma duże mieszkanie, a do tego często nocuje u swojego partnera. Kontakt z nią był minimalny — prawie jak osobne życie. Tak zbierzemy na wkład własny i zaczniemy od nowa, z dala od codziennego terroru.
Nie mówiliśmy mamie. Wiedzieliśmy, co się stanie. Ale ukrywać się długo nie udało — sąsiadki doniosły, iż wynosiliśmy walizki. Mama wpadła jak burza.
*”To on ci to podpowiedział? Boi się, iż ci oczy otworzę?”* — krzyczała, z ogniem w oczach. *”A ty? Bezwolna ofiara! Wymieniłaś rodzoną matkę na obcą babę!”*
Bartek milczał, pakując torby do bagażnika, a ja próbowałam wytłumaczyć, iż to MOJA decyzja. Bo jestem zmęczona. Zmęczona strachem, zmęczona ciągłym wyborem między nim a nią. Gdyby nie jej ingerencje, nigdy byśmy nie wyjechali.
Odpowiedziała tylko: *”Przypełznesz jeszcze do mnie z płaczem!”* — i trzasnęła drzwiami.
Minęło pół roku. Mieszkamy u teściowej i wreszcie mamy spokój. Nikt nie puka w środku nocy. Nikt nie obraża Bartka. Wynajem płaci czynsz, my pracujemy i oszczędzamy. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Mama? Od trzech miesięcy choćby nie napisała. Gdy dzwonię, odpowiada szorstko, jak obcej. Boli. Nie tak to miało wyglądać. Ale nie mogłam dłużej pozwolić, by niszczyła moje małżeństwo.
Jeśli kiedykolwiek zrozumie — może zaczniemy od nowa. A jeżeli nie… już nigdy nie pozwolę, by ktokolwiek rozbił moją rodzinę. Ani za co.