Dzisiaj wyrzucił mnie, obwiniając o chorobę dziecka: „Nie jesteś matką, tylko karą”.
„Co ty narobiłaś?! Przez ciebie dziecko zachorowało! Wynoś się! Natychmiast! Nie chcę cię więcej widzieć w tym domu!” — krzyczał, a w jego głosie nie było ani śladu wątpliwości. Tylko wściekłość i oskarżenie.
Tak Krzysztof postawił kropkę. Nie w rozmowie — w naszej rodzinie.
Był pewien: wszystko, co działo się z synem, to moja wina. Gorączka, kaszel, łzy dziecka — wszystko rzekomo przeze mnie. Że jestem złą matką, iż nie dopilnowałam, iż „zawsze wszystko robię nie tak”. I nie było sposobu, żeby go przekonać. Nie słuchał, nie chciał słuchać.
Przywarłam do ściany w korytarzu, gdy miotał się po mieszkaniu, trzaskając drzwiami, w furii przerzucając dziecięce rzeczy. W drugim pokoju leżał nasz syn — rozpalony, senny, słaby. Spędziłam z nim całą noc, poiłam, zbijałam gorączkę, nie odchodząc na krok. A teraz — „wynoś się”.
Gdy Krzysztof ułożył malca, podszedł do mnie. Na twarzy miał chłód. W oczach — lodowatą determinację.
„Czemu jeszcze tu jesteś? Mówiłem: spadaj. Możesz zapomnieć o dziecku. Nie potrzebuje takiej matki. I żebym cię więcej nie widział”.
Nie krzyczałam. Nie kłóciłam się. Tylko szeptałam, iż kocham syna, iż jestem gotowa się zmieniać, być lepsza. Błagałam, żeby przestał. Ale on nie słuchał.
„Tylko przeszkadzasz. Tylko mu szkodzisz, Ewa” — powiedział, jakby strzelił. „Już wszystko zrozumiałem”.
Spakował mój plecak. W milczeniu otworzył drzwi. I wskazał wyjście.
Nie pamiętam, jak znalazłam się na ulicy. Wszystko rozpływało mi się przed oczami. Było zimno, dłonie się trzęsły, w głowie dudniła tylko jedna myśl: „Zostawiłam syna… Wyrzucono mnie z życia mojego dziecka”.
Krzysztof nie odebrał telefonu następnego dnia. Nie dał znaku życia przez tydzień. Zablokował mnie wszędzie.
Pisałam wiadomości, dzwoniłam do jego matki, prosiłam, żeby pozwolili mi chociaż zobaczyć syna. Ale nikt nie odpowiedział. Jakbym przestała istnieć.
Jestem matką. Nosiłam tego chłopca pod sercem przez dziewięć miesięcy. Urodziłam go, śpiewałam mu kołysanki, byłam przy nim w nieprzespane noce, trzymałam go na rękach, gdy bolały go ząbki.
A teraz — jestem „nikim”.
Krzysztof uznał, iż ma prawo odebrać mi dziecko. Nie sąd, nie opieka społeczna. Po prostu mężczyzna, urażony, iż dziecko się przeziębiło.
A przecież naprawdę nie byłam winna. To zwykłe przeziębienie. Jesień, przeciągi, przedszkole, gdzie wszystkie dzieci kichają. Ale dla Krzysztofa stało się to pretekstem. Pretekstem, by dobić. By oskarżyć.
Nie wiem, jak to się skończy. Ale nie poddam się. Znajdę sposób. Choćby przez sąd, choćby po latach — ale odzyskam syna.
Bo jestem mamą. A bycie mamą to nie tymczasowa funkcja. To na całe życie. choćby jeżeli twoje życie nagle zostało za zamkniętymi drzwiami…