Wyrzuciłam syna i jego ciężarną dziewczynę. I wcale nie żałuję.

polregion.pl 5 dni temu

Dzisiaj znów ktoś próbował mi wmówić, iż powinnam czuć wyrzuty sumienia. Ale nie czuję. Ani trochę. Moja decyzja była słuszna – wyrzuciłam syna i jego ciężarną dziewczynę.

Gdy opowiadam swoją historię, reakcje bywają różne. Jedni potępiają, inni współczują. Ja jednak powtarzam zawsze to samo: nie mam powodów do wstydu. Zbyt wiele poświęciłam dla swojego dziecka, by pozwolić, aby wszedł mi na głowę, a do tego jeszcze przyprowadził „nową rodzinę”.

Byłam samotną matką. Jego ojciec – leniwy próżniak – nigdy nie chciał być prawdziwym rodzicem. Praca? To nie było dla niego. Wolał palić papierosy w domu, pić z kumplami i upokarzać mnie, żyjąc na moim garnuszku. Cierpiałam, aż w końcu zrozumiałam: albo ja, albo on. Więc go wyrzuciłam. Tak samo, jak później syna.

Harowałam po trzy zmiany, nie widząc świata poza pracą, tylko po to, by mój Kacper miał wszystko: jedzenie, ubranie, ciepło i uśmiech. Kupiłam dwupokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy. Tylko iż zapomniałam o najważniejszym – o czasie i wychowaniu.

Babcia pomagała, ale… za bardzo. Zrobiła z Kacpra ofiarę losu, chłopca, któremu „wszystko się należy”. Nie potrafił niczego – ani ugotować, ani posprzątać, ani choćby powiedzieć zwykłego „dziękuję”. Za to skarżyć się babci? Proszę bardzo. Jestem złą matką, bo każę mu zmywać naczynia, bo nie rozumiem jego „wrażliwej duszy”.

W wieku szesnastu lat Kacper był już silniejszy ode mnie fizycznie, ale przy najmniejszej mojej surowości biegł do babci płakać. Do wojska, oczywiście, nie poszedł – babcia „załatwiła”. Uczyć się? Nie chciał. Pracować? Tym bardziej. Siedział w domu, jadł, pił z kolegami, wydawał moje pieniądze i grał na komputerze.

A potem, jak grom z jasnego nieba: „Mamo, Kinga jest w ciąży”. Kinga – jego osiemnastoletnia dziewczyna, studentka pierwszego roku, bez żadnego doświadczenia życiowego. „Będziemy mieszkać u ciebie” – oświadczył. Ani „czy możemy?”, ani „proszę”, ani „doceniamy”. Po prostu fakt: „Teraz jesteśmy we dwoje, wykarm nas, napój i dach nad głową daj”.

Usiadłam z nim, żeby porozmawiać. Zapytałam: „A pracować zamierzasz? Jak chcecie żyć? Chcesz wychowywać dziecko, nie mając ani zawodu, ani odpowiedzialności?” Milczał. Wpatrywał się w podłogę, gryzł wargę i milczał. Wtedy zrozumiałam – koniec. Dość. Wychowałam mężczyznę, który nigdy nie dorósł. Dałam mu wszystko, a on uznał, iż to norma.

Awantura była głośna. Powiedziałam, co myślę. Nie mam obowiązku utrzymywać młodej rodziny swojego niedojrzałego syna. Ani jego dziewczyny, która najwyraźniej myśli, iż dzieci to różowe buciki i sesje zdjęciowe. Dałam mu wszystko – teraz on musi dać coś od siebie światu. Albo przynajmniej sobie.

Wyrzuciłam ich oboje. Tak, ciężarną dziewczynę też. Bo skoro są dorośli na tyle, by robić dziecko, niech będą dorośli na tyle, by wziąć odpowiedzialność.

Teraz mieszkają u mojej matki. Ona wciąż gra wybawicielkę, wydając swoją emeryturę, każde grosze, które ma. Ja płacę za media, kupuję jej leki. Synowi – nic. Ani złotówki. I słusznie.

Wielu mówi: „Jak to, przecież jesteś matką!”. A ja odpowiadam: być matką nie znaczy pozwalać deptać się po głowie. Być matką znaczy uczyć. Czasem – choćby twardo.

Nie żałuję. Gdybym ich nie wyrzuciła, miałabym teraz dwóch darmozjadów na karku i cudze niemowlę w pakiecie. A ja, proszę was, też mam swoje życie.

Mój syn jeszcze zrozumie. Może nie od razu. Może dopiero, gdy sam zostanie ojcem. A może… nigdy. Ale moje sumienie jest czyste. Zrobiłam, co mogłam. A gdy ktoś depcze twoją miłość brudnymi butami – trzeba zatrzasnąć za nim drzwi. choćby jeżeli to twoje własne dziecko.

Idź do oryginalnego materiału