Spór o miejsce zamieszkania
"Moja córka jest w 2 klasie ogólniaka i muszę przyznać, iż problemy, z jakimi mierzą się dzisiejsze nastolatki w liceum, to wyższa szkoła jazdy. Zapomnijcie o problemach z kolkami niemowlaka czy przepychankami o Halloween w przedszkolu. W liceum młodzież prowadzi kłótnie o... pochodzenie" – zaczyna swój list do redakcji Renata, mama nastolatki.
"Problem pojawił się już w pierwszej klasie, kiedy tylko uczniowie rozpoczęli szkołę. Ustalano różne kwestie związane z klasowym samorządem, jakieś składki itp. Wtedy córka wróciła do domu wściekła, opowiadając mi o awanturze o to, iż skarbnikiem został chłopak spoza naszego miasta. Mieszkamy w dużym powiatowym mieście, a do tej szkoły chodzą dzieciaki z całej okolicy, czyli adekwatnie z mniejszych miast i wiosek w całym powiecie.
Sama również chodziłam do tej placówki prawie 30 lat temu i pamiętam, iż w naszych czasach często pojawiały się sprzeczki, bo 'ktoś był z miasta', a ktoś inny 'z wiochy zabitej dechami'. Ze wstydem wspominam, iż ci, którzy byli z innych miast i wsi, byli traktowani jak gorszy sort, który codziennie rano dojeżdża do szkoły autobusami".
Dziś wieś nie jest "zabita dechami"
Renata wspomina swoje licealne lata z niemałym wstydem: "To były jednak inne czasy – na wsi większość żyła z rolnictwa, a niektóre miejsca naprawdę były pozbawione dostępu do komunikacji, prądu czy kanalizacji. Wiem, iż to oczywiście nie są powody do wyśmiewania kogoś, ale każdy, kto kiedyś był nastolatkiem, będzie prawdopodobnie rozumiał, iż w tym wieku kilka trzeba, żeby znaleźć sobie u innych jakiś powód do szyderstw.
Oczywiście wiem, iż to było nasze leczenie własnych kompleksów, ale dziś jest mi za to wstyd. Nie chciałabym więc, żeby moja córka zachowywała się podobnie względem koleżanek, które nie mieszkają w pobliżu szkoły i muszą do niej dojechać autobusem.
Kiedy więc Zośka przyszła po lekcjach i zaczęła mi opowiadać, jakimi problemami jest okraszona organizacja ich półmetka, żywo wróciły do mnie wspomnienia liceum. Okazało się bowiem, iż dzieciaki kłócą się o miejsce imprezy, nie mogą znaleźć porozumienia co do kosztów – część chciałaby profesjonalnego DJ-a, niektórzy uważają, iż to taka impreza, iż wystarczy poprosić jakiegoś kolegę spoza klasy, żeby puszczał muzykę na imprezie.
Później zaczęły się już adekwatnie przepychanki w każdej kwestii – czy brać katering, czy powinni tam być rodzice jako opiekunowie, kto zajmie się przygotowaniem stołów i późniejszym sprzątaniem. Kwestie organizacyjne przerosły nastolatków, więc zaczęli się już kłócić o wszystko, jak wynikało z relacji córki".
To nie jest wyznacznik
"Na koniec oburzona powiedziała, iż jedna z koleżanek z pretensją w głosie wykrzyczała jej, iż ona jest z miasta to nie myśli o tym, iż inni muszą tutaj jeszcze dojechać, by wziąć udział w imprezie. I żeby (moja córka) nie wywyższała się tak. Zosia – tak samo jak i ja – była w szoku. W ogóle nie rozumiała tego argumentu, bo nigdy nikogo z klasy nie traktowała gorzej z powodu pochodzenia ze wsi.
Nigdy też takiej postawy nie widziała w naszym domu. adekwatnie w dzisiejszych czasach to można by choćby powiedzieć, iż mieszkanie na wsi dziś jest luksusem. Większość wiosek dookoła naszego miasta jest zabudowanych nowoczesnymi domami zamożnych ludzi, którzy mogą pozwolić sobie na codzienne dojeżdżanie do miasta autami. W ogóle nie rozumiem, jak dziś można używać takiego argumentu, kiedy gmina ma lepsze dofinansowania niż samo miasto, w którym mieszkamy.
Muszę przyznać, iż opowieści córki wysłuchałam z zaskoczeniem. Wyjaśniłam jej, iż nie powinna brać tego do siebie, jeżeli nigdy nie dała nikomu odczuć, iż czuje się lepsza tylko dlatego, iż mieszka w mieście. Niemniej ten argument mnie zaskoczył. Czy w innych miastach i większych ośrodkach młodzież też kłóci się o takie kwestie?" – zastanawia się mama nastolatki.