Kameruńscy uczniowie nie noszą wypchanych plecaków, bo… nie mają co do nich spakować. Nie wracają z niezjedzonymi kanapkami, ponieważ szkolny posiłek bywa jedynym pożywieniem w ciągu dnia. Nie mogą też liczyć na podwózkę pod szkolną bramę. Najczęściej na lekcje zdążają pieszo – z maczetą w ręku – pokonując wiele kilometrów przez niebezpieczny busz. I lepiej, żeby się nie spóźnili, bo grozi im za to nie uwaga w dzienniku, a… kara cielesna.
Rozmowa z ks. MARKIEM KAPŁONEM, misjonarzem z Przeworska, który od ponad roku pracuje w afrykańskiej parafii Nguélémendouka w Kamerunie.
– W Kamerunie dzieci lubią chodzić do szkoły?
– One są wdzięczne, jeżeli tylko mają taką możliwość.
– A nie jest to obowiązek?
– Oficjalnie tak. W rzeczywistości jednak nie każdego stać na opłacenie nauki. Stąd też analfabetyzm w tym kraju oscyluje w granicach 50 procent. Zresztą sami rodzice często zniechęcają: „Po co ci szkoła?!” – słyszy się. Do tego kameruńskie dzieci, w przeciwieństwie do polskich mają w domu dużo obowiązków, które utrudniają im podjęcie edukacji.
– Jakich?
– Pracują w polu, na plantacjach, sprzedają produkty na bazarach, zbierają drzewo na ognisko, noszą wodę do domu, po którą muszą iść wiele kilometrów, opiekują się młodszym rodzeństwem. Nie bez znaczenia jest też duża śmiertelność wśród rodziców umierających na AIDS czy malarię. Sierotami czy półsierotami „opiekuje się” później dalsza rodzina, często wykorzystując do pracy. No i wiadomo, iż w pierwszej kolejności ciocie czy wujkowie będą edukować rodzone dzieci. Inna sprawa to najmłodsi z koczowniczych plemion jak Pigmeje. Jedyną ich szkołą jest twarda szkoła życia na sawannie czy w dżungli. Zajmują się wypasem bydła czy polowaniami.
Jedyną pomocą naukową jest… tablica
– Szczęśliwcom, którzy mają szansę się edukować jest pewnie łatwiej w codziennym życiu?
– Niekoniecznie, bo i w szkołach publicznych – szczególnie w niewielkich miejscowościach panują trudne warunki. Placówki są niewyposażone, a jedyną pomocą naukową zwykle jest tablica. Nie ma elektryczności. Często też nie wszyscy mieszczą się w ławkach.
– Aż tylu jest uczniów?
– Ponad stu w… jednej klasie! Stąd też niektórzy siadają na kamieniach, na ziemi czy np. na kawałku drewna, który ze sobą przyniosą. Także książki, zeszyty czy różne pomoce to w szkołach publicznych luksus. Często na całą klasę są jedna, dwie książki. Bywa, iż choćby nauczycieli na nie nie stać. Dzieci używają najczęściej tabliczek do pisania – to jedyne co mają ze sobą w szkole. Używają kredy.
– Zdyscyplinowanie tak dużej liczby podopiecznych wydaje się nie lada wyzwaniem…
– zwykle dzieci są bardzo grzeczne. Doceniają, iż mogą chodzić do szkoły. Są wdzięczne, iż ktoś ją im opłacił. Ponadto w szkołach publicznych panują też surowe zasady. Szczególnie jest zwracana uwaga na punktualność. Spóźnialskim grożą kary – choćby cielesne w postaci uderzeń. Często przybierają one także formę pracy fizycznej..: sprzątania na terenie szkoły czy pomocy na polu nauczyciela.
W drodze do szkoły przydaje się maczeta
– To się nazywa motywacja do rannego wstawania!
– O tak, tym bardziej iż zwykle ich pobudka jest naprawdę o wczesnej porze. Lekcje zaczynają się od godz. 7.30 i realizowane są do 15.30, a w środy i piątki do 12-13. Trzeba przy tym pamiętać, iż wiele dzieci ma do szkoły bardzo daleko – choćby kilka kilometrów. Nie ma jak w Polsce, iż mogą wsiąść do autobusu lub rodzice ich zawiozą. Co więcej, ci ostatni niespecjalnie przejmują się tym, iż ich pociecha idzie długi dystans sama, a zanim dojdzie do głównej drogi musi przejść przez bezdroża. Stąd też często dzieci podążają do szkoły z maczetą, która ma być obroną przed dzikimi zwierzętami, czy śmiertelnie groźnymi wężami, jak czarna mamba. Jest zresztą wiele przypadków ukąszeń wśród najmłodszych. Długie ostrze przydaje się też, by ułatwić sobie przejście przez busz.
– W jakim wieku są te dzieci?!
– Pierwszoklasiści mają 7 lat.
– W Polsce to nie do pomyślenia…
– Zdecydowanie. Na wodną przeprawę też nikt by takiego malucha samego nie puścił, a w Kamerunie zdarza się, iż z miejscowości nad rzeką, dzieci docierają do szkoły właśnie pirogą, czyli taką specjalną łódką. Ogromne niebezpieczeństwo stwarzają także młodzi kierowcy motocyklowi, którzy zarabiają na podwożeniu dzieci do szkoły.
– Co w tym złego?
– W Polsce, na motocykl bierze się jednego, góra dwóch pasażerów, a tutaj „dobry kierowca”, żeby więcej zarobić, weźmie choćby dziesiątkę dzieciaków! A 7 – 8 dzieci to już norma. Siadają na kierownicę, na przedzie – gdzie kto może. No i niestety dochodzi do wypadków. Tym bardziej, iż drogi są w kiepskim stanie, a każdy chce jak najwięcej zarobić, więc śpieszy się, by zabrać kolejna grupkę.
– Tyle osób w na jednym motocyklu?! A do tego pewnie i plecaki…
– One akurat nie zajmują zbyt wiele miejsca, bo mało kogo stać na pomoce naukowe. Te zapewniane są głównie w prowadzonych przez misjonarzy i siostry zakonne, szkołach katolickich. Jednak i tu nie jest praktykowane, by uczniowie zabierali książki do domu.
Świnka zjadła książkę
– Dlaczego?
– Bo mogą już do szkoły nie wrócić. Warunki w lepiankach nie są łatwe. I choć może brzmieć to zabawnie, zdarzały się przypadki, iż książkę zjadła świnka lub kurka.
– I pomyśleć, iż to u nas popularna była wymówka: „proszę pani, mój pies zjadł pracę domową”…
– No akurat zadań domowych dzieci w Kamerunie nie mają.
– W końcu jest coś, czego mogą pozazdrościć im rówieśnicy z Polski!
– Nie do końca. Zadań nie ma, bo niemożliwe byłoby ich sprawdzenie przy tak licznych klasach. Inną sprawą jest, iż najmłodsi po powrocie ze szkoły, zanim usiądą do nauki, muszą przynieść wodę, a jeżeli jest co – przygotować coś do jedzenia, bo rodzice wracają z pola – plus inne domowe obowiązki. I często już nie ma czasu w naukę.
A gdy w końcu jest ten czas, to nie ma już światła. Stąd też częstym obrazkiem są dzieci uczące się przy ognisku. A koszt jednej lampki solarnej, która mogłaby to zmienić to ok. 20 zł. Dla nas wydaje się to niedużo, a ich choćby na to nie stać.
– Jak można pomóc?
– Najcenniejsza jest Adopcja Serca w szkołach katolickich. Prowadzą ją także polskie siostry michalitki w naszej parafii w Nguélémendouka. To koszt minimum 300 zł. W ramach tej wpłaty jedno dziecko przez cały rok ma zapewnioną naukę w szkole lub przedszkolu – całą wyprawkę: książkę oraz inne pomoce, systematyczne wyżywienie i co bardzo ważne darmową opiekę medyczną.
W odpowiedzi siostry wysyłają darczyńcy zdjęcie dziecka z krótkimi informacjami o nim – np. jak ma na imię, ile ma rodzeństwa, w której jest klasie. Później powiadamiają także o jego wynikach w nauce. Szczegóły można znaleźć na stronie: www.misje.michalitki.pl
– Czyli szkoła katolicka znacznie się różni od publicznej?
– Przede wszystkim poziomem nauczania, który jest wyższy, a co za tym idzie zdawalność egzaminów kończących podstawówkę – także. To m. in. dzięki temu, iż nasze szkoły są lepiej zaopatrzone, o ile chodzi o pomoce naukowe. Jest tu elektryczność. Dzieci dostają regularne posiłki i co istotne – klasy są o wiele mniejsze, bo liczą maksymalnie 40 osób.
Staramy się też o nabór takich nauczycieli, którzy stwarzają dobrą atmosferę i nie stosują kar cielesnych. Uczniowie mogą też uczęszczać na dodatkowe zajęcia prowadzone przez siostry w oratorium. To wszystko jest możliwe właśnie dzięki wsparciu naszych misji i Adopcji Serca, która ma ogromny wpływ na przyszłość dzieci z Kamerunu…
Brakuje nauczycieli, jest 100 uczniów w klasie
– W Kamerunie szkoła też zaczyna się we wrześniu?
– Tak. W pierwszym tygodniu i trwa do początku czerwca. Ale mimo, iż mamy już koniec miesiąca, wciąż nie wszystkie szkoły państwowe ruszyły. Są opóźnienia, bo na przykład nie ma wystarczającej liczby uczniów, albo nie wszyscy zapłacili czesne, które jest tu obowiązkowe. Nie ma więc np. na pensję dla nauczycieli.
– A pedagodzy dobrze zarabiają?
– Bardzo skromnie. Na polskie to jakieś 500 – 600 zł miesięcznie. Nie zachęca to do podjęcia tego zawodu. Stąd też brakuje nauczycieli. Często jest tak, iż jeden uczy wielu przedmiotów. Warunki pracy w szkołach państwowych również pozostawiają wiele do życzenia. Wystarczy wspomnieć ponad 100 uczniów w jednej klasie, brak pomocy naukowych czy skromne sale z oknami w formie niezamykanych otworów, które są dość problematyczne, szczególnie w porze suchej. Trzeba je jakoś osłaniać przed wszędobylskim pyłem niesionym przez wiatr.
– W porze deszczowej jest lepiej?
– Wtedy pyłu nie ma, pojawia się za to inny kłopot: straszne błoto. Dlatego uczniowie wchodząc do klasy zostawiając buty na zewnątrz. Zdarza się też, iż wyruszają z domu na bosaka, żeby oszczędzać obuwie, które zakładają dopiero na miejscu. Jednak mimo takich przeciwności szkoła kojarzy się dzieciom dobrze.
– Z nauką?
– I z jedzeniem, którego tu brakuje.
– W każdej szkole zapewnione są posiłki?
– Nie ma ich we wszystkich szkołach publicznych. To zależy od budżetu. W naszej – katolickiej w Nguélémendouka, prowadzonej przez siostry michalitki, bardzo o to dbamy. Bo trudno mówić dziecku coś o Panu Bogu i w ogóle prowadzić lekcje, o ile jest ono głodne.
Dzieci w Kamerunie są często niedożywione
– To ich jedyne pożywienie w ciągu całego dnia?
– Bardzo często dzieci idą do szkoły choćby po kilka kilometrów o pustym żołądku i jedzą dopiero w szkole. A gdy wracają do domu bywa, iż nie ma tam co do garnka włożyć. Warto też wspomnieć, iż w tutejszej kulturze na pierwszym miejscu jest mężczyzna, ojciec rodziny. Najmłodsi muszą sobie radzić sami. Do 2. roku są „zaopiekowane”, a później nikt się o nie specjalnie nie martwi. Jedzą na końcu… Często są niedożywione, stąd różne choroby i te duże brzuszki.
– A co dostają do jedzenia w waszej szkole?
– Pierwszy posiłek jest na dużej przerwie po pierwszych zajęciach. Dzieci dostają coś w rodzaju kakao – taki specjalny napój, a do tego jakiś pączek, albo rogalik z konfiturą. Później na 2. lub 3. lekcji, czyli w porze obiadowej otrzymują ciepły posiłek – np. ryż z sosem, czasami z mięsem, rybą czy warzywami. Dobrze też, iż prawie przy każdej szkole państwowej jest studnia, a uczniowie mają darmowy dostęp do wody. Przy klasach stoi wiaderko z wodą i garnuszek – często tylko jeden na całą klasę. Tylko niektórzy przynoszą własne naczynia.
– Jak długo realizowane są lekcje w Kamerunie?
– 1,5 godziny każda.
– A co z ocenami?
– Nie ma ich w ogóle, bo jest punktowy system ocen. Maksymalnie w ciągu roku można uzyskać 20 punktów. Aby ukończyć klasę i uzyskać promocję do następnej, trzeba zebrać ich minimum 10. Na wyróżnienie potrzeba 12. Nie ma też świadectw. Uczniowie dostają tylko wpisy w specjalnych książeczkach z adnotacją o otrzymaniu promocji do klasy następnej i uzyskanych wynikach.
– Co jeszcze wyróżnia tutejsze szkoły?
– Choćby to, iż codziennie, na rozpoczęcie i na zakończenie zajęć wszyscy, stojąc na baczność, przy rozpostartej fladze, śpiewają hymn narodowy. W każdej klasie – albo w holu wisi portret prezydenta. W szkołach katolickich jest zaś portret biskupa diecezji, czasami też papieża i oczywiście krzyże. Dodatkowo, na zakończenie lekcji wszyscy się modlą, a ksiądz błogosławi całą szkołę, by wszystkie dzieci bezpiecznie wróciły do domu.
Do szkoły w mundurkach
– Panuje tu jakiś dress code?
– W każdej szkole obowiązkowy jest mundurek, co dla tutejszych dzieci jest bardzo praktyczne, bo zakrywa ich brudne ubranka. Często jest to jedyny schludny strój, w którym chodzą przez cały tydzień. zwykle w piątki wieczorem, albo w sobotę do południa można zaobserwować wielkie pranie przy domach albo przy rzekach. Wtedy mundurki znów stają się czyste i są gotowe na poniedziałek. Najmłodsi mają też specjalne kostiumy sportowe.
– Czyli wśród zajęć jest W-F?
– Tak, choć nieco się różni od lekcji w Polsce. Mało w której szkole jest bowiem sala gimnastyczna, co najwyżej jakieś boisko czy ubita ziemia na drodze. Zajęcia sportowe to głównie rozgrywki w piłkę nożną między klasami, przy użyciu zużytej piłki lub szmacianki. Czasem też w ramach „zajęć fizycznych” uczniowie wykonują prace przy szkole np. porządkują teren, chodzą do buszu po drzewo żeby było np. do opału na posiłek, koszą trawę maczetami. W Polsce nie do pomyślenia.
– Kameruńska rzeczywistość mocno kontrastuje z polską. Musi być bardzo ciężko żyć tutaj i widzieć z tak bliską tą biedę, choroby, śmierć…
– Najbardziej boli misjonarzy niemoc. To, iż jest się na miejscu i można pomóc tylko części. Chciałoby się więcej, jednak brakuje środków. Dlatego tak ważni są darczyńcy. gwałtownie się przekonałem, iż bez wsparcia modlitewnego, które jest najważniejsze, ale i tego materialnego, kilka możemy zdziałać. Bo Kamerun to część świata, która jest zapomniana…
_________
CZY WIESZ, ŻE…
- Za 120 zł można kupić leki na malarię, które uratują życie jednemu dziecku w Kamerunie.
- Najmłodsi w Afryce często nie mają dostępu do światła i uczą się przy ognisku, gdzie panuje gwar. Zakup lampki solarnej to koszt ok. 20 – 25 złotych, a umożliwia naukę w dobrych warunkach.
- Cenną formą pomocy dla kameruńskich dzieci jest Adopcja Serca na odległość. To deklaracja opłacenia jednemu dziecku całego roku szkoły (nauka oraz jedzenie). To wydatek minimum 300 zł (przedszkole/szkoła podstawowa), 600 zł (szkoła średnia).
- Działania misyjne ks. Marka można wesprzeć, przekazując datki na numer konta Fundacji Pro Spe: 74 1140 1225 0000 2343 2600 1001 z dopiskiem „Kamerun – ks. Marek Kapłon” oraz przez PayU na stronie: www.misje.przemyska.pl/ks-marek-kaplon/