Piotr wyciągnął rękę, jak zawsze spokojny.
– Dzień dobry, jestem Piotr, mąż Oli.
Tata udawał, iż nie słyszy. Mama odwieszała mój płaszcz tak długo, jakby ten gest mógł cofnąć rzeczywistość.
Piotr ma 58 lat. Ja – 29. Między nim a moim tatą są cztery lata różnicy.
– Czy ty zwariowałaś? – zapytała mama pierwszego dnia, gdy przyszłam sama. – Facet w wieku twojego ojca?
– W wieku mojego ojca? – prychnęłam. – Tata miał mnie w wieku dwudziestu czterech lat. Piotr miałby prawo być co najwyżej moim dużo starszym bratem.
Nie śmiała się.
– To nie jest śmieszne – syknęła. – Ludzie gadają. Znajomi pytają, czy to twój partner czy wujek. Na ulicy wyglądacie jak ojciec z córką.
Najgorsze przyszło chwilę później.
– I jeszcze to – dodała z pogardą. – Rozwaliłaś człowiekowi rodzinę. Dzieci, żona… Ty w ogóle rozumiesz, co zrobiłaś?
Piotra poznałam w pracy. Był „tym starym szefem”, z którego młodzi się śmiali, iż nie ogarnia Tiktoka. Był też jedynym, który widział we mnie coś więcej niż „świeże mięso na stażu”.
– Masz talent – powiedział, gdy obronnie tłumaczyłam swój projekt na spotkaniu. – Tylko daj sobie prawo mówić głośniej.
Najpierw był mentorem. Potem przyjacielem. Śmialiśmy się, iż mam „starego ducha”, bo łatwiej mi się rozmawia z nim niż z chłopakami w moim wieku, którzy myślą tylko o wyjściach i nowych butach.
O jego rodzinie wiedziałam. Żona, dorosła córka, dom pod miastem.
Wiedziałam też, iż nie mówi o nich prawie wcale.
– Nie chcę o niej źle mówić – powtarzał. – Ale od dawna żyjemy jak współlokatorzy. Nasze małżeństwo skończyło się wcześniej niż twoje studia.
Myślałam: „klasyka, znudzony facet, szuka wrażeń”.
Pilnowałam się. Aż do dnia, w którym wróciłam z pogrzebu koleżanki i rozsypałam się w jego gabinecie.
Popłakałam się jak dziecko. O sensie życia, o strachu przed śmiercią, o tym, iż marnuję swoje lata.
On położył mi dłoń na ramieniu i powiedział tylko:
– Życie jest za krótkie, żeby udawać kogoś, kim się nie jest.
Pocałowałam go pierwsza.
To ja zaczęłam tę historię. Nikt mnie nie zmusił.
Kiedy powiedział, iż powiedział żonie prawdę, nie wierzyłam.
– Myślisz, iż jestem aż takim tchórzem? – spojrzał mi w oczy. – Nie umiem dłużej żyć na dwa domy.
Żona wyrzuciła go tego samego dnia. Córka przestała odbierać telefony.
– Zostawiłeś nas dla dziecka – wysyczała podobno przez słuchawkę. – Wstyd mi za ciebie.
A ja?
Ja zostałam „tą trzecią”, „tą młodą”, „tą, co rozwaliła rodzinę”.
W moim domu wojna zaczęła się od pierwszego zdania taty.
– Nie będę patrzył, jak pakujesz sobie życie w bagno – powiedział. – On ma więcej zmarszczek niż ja. Co zrobisz za dziesięć lat? Będziesz go prowadzić pod rękę do lekarza?
– Może tak – odparłam. – A może ty będziesz potrzebował mojego ramienia wcześniej niż on. Życia się nie planuje jak tabelki w Excelu.
Mama z kolei uderzała w inny ton.
– Mogłaś sobie znaleźć faceta w swoim wieku – biadoliła. – Dzieci mieć, normalną rodzinę założyć, a nie robić dramy jak w telenoweli. Co ludzie powiedzą, iż twoja teściowa jest prawie moją rówieśnicą?
– A może przestaniemy żyć „co ludzie powiedzą”? – spytałam. – Oni nam życia nie przeżyją.
Wtedy wyciągnęła najcięższe działo:
– A tamta kobieta? Myślałaś o niej? O jego żonie? Jak ty byś się czuła, gdyby ktoś ci rozbił małżeństwo?
Milczałam długo. Bo prawda była taka, iż myślałam. Codziennie.
W nocy budziłam się z myślą o obcej kobiecie, która nagle musiała się dowiedzieć, iż jej mąż, z którym zjadła trzydzieści wspólnych świąt, zakochał się w kimś młodszym od ich dziecka.
Moja wina w tej historii nie była niewinna.
Miłość nie unieważnia krzywdy.
Kiedy wzięliśmy ślub w małym urzędzie, byliśmy tylko my, dwie koleżanki i urzędniczka.
Bez rodziców, bez świadków z rodzin, bez tortu.
Mama powiedziała:
– Jak zmądrzejesz, to wrócisz. Ja na twój ślub z nim nie pójdę. Nie będę błogosławić cudzego męża.
Zrobiłam swoje. W białej sukience wyglądałam bardziej jak świadkowa niż panna młoda. On miał łzy w oczach, gdy zakładał mi obrączkę.
– Jesteś pewna? – zapytał ostatni raz.
– Nie – odpowiedziałam uczciwie. – Ale jestem pewna, iż kocham. A to wszystko, co mogę mieć.
Po ślubie zaczęło się zwykłe życie.
Zwykłe… i niezwykłe.
W sklepie pani przy kasie pyta:
– Dla taty kartą czy gotówką?
W przychodni pielęgniarka mówi:
– Niech pan usiądzie z córką w poczekalni.
Znajoma z liceum pisze na Messengerze:
„Serio? Ty z takim starym? On się zaraz rozsypie, a ty co?”
Moja własna babcia wzdycha:
– No cóż, serce nie sługa. Ale jak mi się wnuczka będzie skarżyć za parę lat, iż jest pielęgniarką we własnym domu, to nie mówcie, iż nie ostrzegałam.
Najbardziej jednak bolą słowa mamy, rzucane mimochodem:
– Po co ja cię wychowywałam, po co się starałam, po co cię chowałam od pokus, jak i tak poszłaś w grzech?
– Jak możesz spokojnie spać, wiedząc, iż przez ciebie tamta kobieta siedzi sama w domu?
Prawda jest taka, iż nie śpię spokojnie.
Czasem siedzę na balkonie, patrzę na światła miasta i myślę:
„Może oni wszyscy mają rację. Może jestem tylko egoistką, która zachciała sobie wielkiej miłości za cudzą cenę”.
Wtedy Piotr wychodzi do mnie. Siada obok, podaje herbatę.
– Znowu byłaś u rodziców? – pyta, choć nie musi.
– Byłam – przyznaję. – Mama powiedziała, że…
Przerywa mi.
– Wiem, co mówi – wzdycha. – I trochę ma rację. Rozwaliłem swoje małżeństwo. Nie będę udawał, iż nie. To moja wina. Ty też swoje zrobiłaś. Tylko iż gdyby nie ty, zrobiłbym to i tak, prędzej czy później. Żyliśmy w martwym związku. Ty byłaś tylko tą, przy której wyszło na jaw, iż już dawno się skończyło.
Patrzę na niego.
– A o ile ja za parę lat poczuję, iż też jestem w martwym związku? – pytam. – Że mam dość bycia „tą młodą przy starszym facecie”? Jak ja będę wtedy lepsza od ciebie?
– Nie będziesz – mówi szczerze. – Będziesz… człowiekiem, który ma prawo wybierać. I tak samo jak ja przyjmiesz za to konsekwencje.
Rodzice nie akceptują.
Na święta przychodzę sama. Mama nakrywa jedno miejsce mniej.
– A mąż? – pyta z przekąsem. – Nie pasuje mu barszcz w domu grzeszników?
– Mamo, on nie przestaje być człowiekiem, bo popełnił błędy – mówię.
– Ty też – odpowiada. – Ale ty jesteś moim dzieckiem. Jego nie muszę kochać.
Najbardziej dramatyczne w tym wszystkim jest to, iż wszyscy mają trochę racji.
Rodzice – bo widzą moja winę. Jego żona – bo została zraniona. Ja – bo naprawdę kocham człowieka, którego nie powinnam była pokochać w tamtym momencie. On – bo chciał od życia czegoś więcej niż milczący stół i osobne kołdry.
Nie mam bajkowego zakończenia.
Nie powiem, iż wszyscy się pogodzą, iż rodzice pokochają zięcia, iż jego córka przyjdzie z kwiatami, a była żona znajdzie kogoś lepszego. Może tak będzie. Może nie.
Jedyne, co mam naprawdę, to świadomość, iż w tej historii nie ma czarno-białych bohaterów. Są ludzie z mięsa i krwi, z pragnieniami i słabościami.
Rodzice nie akceptują tego, iż mój mąż jest prawie w ich wieku. Boli ich, iż rozbiłam cudze małżeństwo.
Mnie boli, iż mają prawo tak myśleć. I iż mimo bólu – ja wciąż wybieram jego. I uczę się żyć z tym, iż miłość czasem przychodzi nie wtedy, kiedy powinna, i nie do tego, do kogo „trzeba”.















