Że te wszystkie późne powroty, zapach obcych perfum, nagłe wyjścia „na spotkanie firmowe” i uśmiechy w telefon nie mają znaczenia. Że to tylko moja wyobraźnia. Że jestem przewrażliwiona, zmęczona, może zbyt zazdrosna.
Robiłam to dla dzieci. Dla ich poczucia bezpieczeństwa. Dla tej złudnej stabilności, którą tak bardzo chciałam im dać.
Wmawiałam sobie, iż związek dorosłych nie musi być już wielką miłością. Że wystarczy, by był dom, obiad, szkoła, wspólne zdjęcia na urlopie i paczka prezentów pod choinkę. Nie chciałam, żeby dorastały w rozbitej rodzinie, bo sama znałam ten ból.
Ale każdy codzienny cień podejrzenia, każdy uśmiech męża, który nie należał już do mnie, tylko do niej, był jak drzazga wbijana prosto pod skórę.
Pamiętam noc, w której wszystko we mnie pękło. Wrócił po dwóch dniach nieobecności, pachnący czymś, czego nie znałam, spokojny, jakby był na wycieczce, a nie u innej kobiety. Usiadł do stołu, zapytał o dzieci, a potem rzucił mi obojętne „Nie rób scen, jestem zmęczony”.
Jakby to ja była problemem. Jakbym to ja niszczyła rodzinę. Jakby jego zdrady były czymś tak naturalnym, iż powinnam się do nich przyzwyczaić.
Tego wieczoru spojrzałam na siebie w lustrze. Na swoje odbicie, które przestałam rozpoznawać. Na twarz kobiety, która została zepchnięta do roli kucharki, praczki, matki, tła. Nie byłam już partnerką. Nie byłam kobietą. Byłam kimś, kto tylko podtrzymywał jego dom, aby on mógł w nim odpocząć między jedną zdradą a drugą.
Następnego dnia poszłam do prawnika.
Nigdy nie zapomnę uczucia, jakie mnie ogarnęło, gdy podpisywałam wniosek. Strach, złość, ulga – wszystko naraz. Ale najbardziej pamiętam ciszę. Ciszę we mnie, tak głęboką i spokojną, jakiej nie czułam od wielu lat.
Dopiero w kancelarii uświadomiłam sobie, iż ja już dawno przestałam kochać tego człowieka. Że trzymałam się iluzji, wspólnych zdjęć, dziecięcych rysunków na lodówce, naszego nazwiska na skrzynce pocztowej.
A przecież byłam sama od lat.
Teraz czekam na dzień, w którym wręczę mu dokumenty. Widzę to przed oczami jak scenę z filmu. On siedzi wygodnie w fotelu, ogląda serial, przegląda telefon, być może pisze do swojej kochanki. A ja podchodzę spokojnie, kładę kopertę przed nim i mówię:
To koniec.
I wiem, iż wtedy zrozumie wszystko. Że nie ma do czego wracać. Że skończyły się jego wygodne dwa życia, a zaczyna brutalna rzeczywistość.
Nie wiem, co będzie dalej. Wiem tylko jedno: już nigdy nie pozwolę traktować się jak cień.
Dzieci zobaczą silną matkę. A on? On będzie zbierał szczękę z podłogi, gdy uświadomi sobie, jak łatwo stracił kobietę, która przez lata ratowała jego dom przed całkowitym rozpadem.















