Za długo żyłam dla innych Teraz chcę wybrać siebie.
Czasem człowiek budzi się w środku codzienności i nagle zdaje sobie sprawę, iż cudze głosy brzmiały w jego głowie głośniej niż jego własny. Tak właśnie stało się ze mną. Nazywam się Ewa Kowalska, mam czterdzieści pięć lat, mieszkam w Poznaniu, i choć brzmi to banalnie, dopiero teraz zrozumiałam, iż prawie pół wieku żyłam według czyichś zasad. Nie swoich. A ból z tego powodu jest ciężki, głuchy i nieustający.
Ostatnio spotkałam swoją szkolną przyjaciółkę, Agatę. Nie widziałyśmy się prawie dziesięć lat, a ta rozmowa stała się dla mnie impulsem do refleksji. Gadamy godzinami o życiu, dzieciach, rozczarowaniach. Nagle usłyszałam siebie kobietę, która żyje nie tak, jak chce, ale tak, jak jej kazano. I która już tego nie akceptuje.
Wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Moi rodzice porządni, surowi, uparci zawsze wiedzieli lepiej, co dla mnie dobre. Decydowali o wszystkim: z kim się przyjaźnić, gdzie studiować, czym się zajmować. Marzyłam o prawie, ale mama i tata uznali, iż filologia polska będzie lepsza. Pewnego dnia, bez mojej wiedzy, złożyli papiery na ten kierunek.
Dostałam się. I tak krok po kroku szłam cudzą ścieżką. Uczyłam się bez pasji, bez radości. Zdawałam egzaminy, nie rozumiejąc, po co mi to. Ale rodzice byli dumni. Byłam grzeczną córeczką z wyższym wykształceniem.
Pracę też mi znaleźli nauczycielką polskiego w zwykłej szkole. Trzęsłam się na myśl, iż całe życie będę tławiaczyć przecinki dzieciakom, których to nie obchodzi. Ale poszłam. Bo zawsze szłam tam, gdzie kazano.
A potem pojawił się Krzysztof. Nauczyciel WF-u. Oświadczył się, a ja się zgodziłam. Nie z miłości, tylko żeby uciec spod rodzicielskiej kurateli. Widziałam w nim szansę na wolność. Ale jak bardzo się myliłam. Tylko zmieniłam klatkę.
Życie z Krzysztofem było ciężkie. Był ostry, despotyczny, nie znosił sprzeciwu. Ja byłam sprzątaczką, kucharką, kobietą na zawołanie. Wszystkie próby rozmowy o uczuciach, szacunku, wolności wyśmiewał. Znosiłam to. Bo nie wiedziałam, jak nie znosić. Bo od dziecka byłam nauczona: milcz, nie dyskutuj, dostosuj się.
Moim jedynym światłem była córka. To ona dała mi siłę i oddech. Dałam jej to, czego ja nie miałam troskę, wsparcie, wolność wyboru. Wychowywałam ją z myślą: tylko nie powtórz mojej drogi. Gdy była w piątej klasie, zaczęłam odkładać pieniądze, chowając je przed Krzysztofem, żeby mogła mieć szansę.
Po siódmej klasie wysłałam ją do szkoły w Anglii. To nie było łatwe. Dorabiałam, szyłam po nocach, odmawiałam sobie wszystkiego, ale najważniejsze ona się uczyła, rozwijała, żyła. Teraz studiuje w Londynie. Jest silna, mądra, niezależna. I mówię jej: zostań tam, żyj tak, jak chcesz. Dzięki temu zniosłam wszystko.
Wspierała mnie ciocia jedyna osoba, która naprawdę mnie rozumiała. Nie miała własnych dzieci, stała się moim cichym aniołem stróżem.
A teraz stoję przed lustrem i po raz pierwszy od czterdziestu pięciu lat pytam: Czego JA CHCĘ? Nie rodzice. Nie mąż. Nie społeczeństwo. Ja.
I znam odpowiedź. Chcę wolności. Chcę żyć w ciszy, czytać ulubione książki, pracować tam, gdzie czuję spokój. Chcę wrócić do szycia gobelinów, jak za młodu. Chcę wynająć mieszkanie, odejść od Krzysztofa, zacząć od nowa. Nie chcę już być cieniem w czyimś życiu.
Teraz szukam pracy. Przeglądam ogłoszenia o wynajmie. Powoli, ale pewnie buduję drogę do nowej siebie. Nie będę już ofiarą. Nie pozwolę więcej nikomu decydować za mnie. Może późno, ale wybieram siebie. A jeżeli ktoś spyta czy żałuję? Tak. Ale nie tego, iż chcę odejść. Tego, iż nie zrobiłam tego wcześniej.