Ząb za ząb: zapłata za obojętność

polregion.pl 1 dzień temu

Dzisiaj znów nie mogłam zasnąć. W moim małym mieszkanku nad Wisłą w Warszawie, gdzie spędziłam większość życia, duszno od niepewności. Czy postąpiłam słusznie?

Kilka dni temu zadzwoniła moja synowa, Bogusia. Głos miała słaby, ledwo powstrzymujący łzy: „Danuto, proszę, przyjedź! Mam straszną gorączkę, gardło mnie zabija. Nie daję rady zająć się Zosią, ma dopiero trzy miesiące!” Siedząc wygodnie na kanapie, odpowiedziałam zimno: „Przykro mi, ale jestem na działce w Michałowicach i nie mam zamiaru wracać.” Położyłam słuchawkę, czując, jak w środku buzuje gniew zmieszany z dziwną satysfakcją.

Gdy opowiedziałam o tym sąsiadce Halinie, aż załamała ręce: „Danka, co ty wyprawiasz? Przecież jesteś w domu, nie na działce! Boguś naprawdę potrzebuje pomocy – to młoda matka, sama nie da rady!” Zmarszczyłam brwi: „Moja wnuczka ma trzy miesiące, wiem. Ale Bogusia na to zasłużyła. Pięć lat starałam się być dla niej jak matka. Na ślub dałam im pół moich oszczędności, pomagałam z remontem, urządzałam ich mieszkanie. A oni choć raz podziękowali? Nigdy! Tylko wydają na markowe ciuchy, nowe telefony i wyjazdy do Egiptu!”

Głos mi się załamał, gdy mówiłam dalej: „Kiedy Bogusia była w ciąży, woziłam ją do najlepszych specjalistów, sama zanosiłam wyniki badań. W szpitalu nosiłam domowe obiady, a przed ich powrotem wyczyściłam im mieszkanie do połysku. I co? Ani słowa wdzięczności! Traktowali to jakby im się należało.” Halina westchnęła: „Dzieci często tak mają – myślą, iż rodzice powinni pomagać.” Ale ja potrząsnęłam głową: „Powinni? A kiedy ja poprosiłam o pomoc, odwrócili się!”

Jedyny raz zwróciłam się do syna, Krzysztofa, o wsparcie. Wracałam z wizyty u siostry w Krakowie, z ciężkimi torbami. „Krzyś, spotkaj mnie na Dworcu Centralnym, proszę”, poprosiłam. Obiecał, ale godzinę później Bogusia zadzwoniła: „Danuta, niech pani weźmie taksówkę. Krzysiek musiałby się zwolnić z pracy, a to niewygodne. Pociąg przychodzi tak wcześnie, nie wyśpi się.” Złapałam się za serce. „Znaleźli czas, gdy Bogusia z Zosią musiały jechać do szpitala! A dla mnie nie mogli się postarać?” – wyrzuciłam z siebie przed Haliną.

„Boguś ma rację, z pracy się nie zwalnia ot tak – próbowała mnie uspokoić sąsiadka. – Krzysiek utrzymuje rodzinę, nie może ryzykować.” Ale ja nie dałam się przekonać: „Mógłby! Rzadko proszę, a oni choćby nie zadzwonili, żeby sprawdzić, czy dojechałam. Torby były ciężkie, sama nie dałam rady. Na szczęście współpasażerowie pomogli wynieść je z wagonu, potem wynająłam tragarza. Taksówkarz, obcy człowiek, zaniósł mi je pod drzwi! A mój własny syn i synowa mnie zawiedli!” Łzy napłynęły mi do oczu, ale głos mi stwardniał: „Wtedy postanowiłam – dość. Nie pomogę im więcej.”

Halina pokręciła głową: „Ale mała Zosia jest niewinna.” Zamilkłam, czując ukłucie sumienia, ale gniew był silniejszy. „Rozpieszczają się, Hala. Ja mam być na każde skinienie, a oni dla mnie nic? To niesprawiedliwe! Niech teraz spróbują bez mojej pomocy.” Przypomniałam sobie, jak dumna byłam z Krzysztofa, jak marzyłam o ciepłych relacjach z synową. Ale każde moje staranie spotykało się z chłodem, a dobroć traktowali jak obowiązek. Postanowiłam – skoro nie potrafią docenić, otrzymają to samo.

Nocami przewracam się z boku na bok, rozdarta między złością a tęsknotą. Wyobrażam sobie malutką Zosię płaczącą w łóżeczku i Bogusię walczącą z gorączką. Serce mi się ściska, ale wspomnienie ich obojętności zagłusza współczucie. „SamTeraz płaczę w ciszy, zastanawiając się, czy ta mroźna cisza między nami kiedykolwiek się skończy.

Idź do oryginalnego materiału