Oko za oko: zemsta za obojętność
W przytulnym miasteczku nad Wisłą Tamara Bogumiłowska przez lata starała się być idealną matką i teściową. Poświęcała czas, siły i pieniądze dla szczęścia syna i jego żony. Jednak ich obojętność i brak wdzięczności złamały jej serce. Gdy synowa w desperacji poprosiła o pomoc, Tamara po raz pierwszy odmówiła, postanawiając, iż nadszedł czas, by odpłacić się tą samą monetą. Teraz zastanawiała się: czy jej zemsta jest sprawiedliwa, czy to tylko początek końca rodzinnych więzi?
Niedawno zadzwoniła synowa, Kinga. Jej głos drżał ze słabości: „Tamaro, błagam, przyjedź! Mam wysoką gorączkę, gardło rozdziera angina. Jest mi tak źle! Zostań z Zosią, pomóż!” Tamara, siedząc w swoim miejskim mieszkaniu, odpowiedziała chłodno: „Przepraszam, Kinga, ale nie mogę. Jestem na działce, na wsi, i nie zamierzam wracać”. Odłożyła słuchawkę, czując, jak w środku buzuje uraza zmieszana z gorzką satysfakcją.
Gdy Tamara opowiedziała o tym sąsiadce Hani, ta załamała ręce: „Tomku, co ty robisz? Przecież jesteś w mieście, nie na wsi! Kinga naprawdę ma ciężko z maleństwem, Zosia ma przecież zaledwie trzy miesiące! Jak można tak postąpić?” Tamara zmarszczyła brwi: „Moja wnuczka, tak, trzy miesiące. Ale Kinga na to zasłużyła. Pięć lat starałam się być dla niej przyjaciółką. Na ślub daliśmy im kupę forsy, pomogłam z remontem, urządziłam im mieszkanie. A oni choć raz podziękowali? Nie! Tylko wydają na modne ciuchy, nowe telefony i wyjazdy na wczasy!”
Głos Tamary zadrżał z bólu: „Gdy Kinga była w ciąży, woziłam ją do najlepszych lekarzy, sama nosiłam jej wyniki do przychodni. Gotowałam domowe jedzenie i zanosiłam do szpitala, a przed wyjściem wysprzątałam ich mieszkanie na błysk. I co? Ani słowa wdzięczności! Traktowali to jak oczywistość, jakbym im coś była winna”. Hania westchnęła: „Tomku, dzieci często tak robią – myślą, iż rodzice powinni pomagać”. Ale Tamara pokręciła głową: „Powinni? A gdy ja poprosiłam o pomoc, odwrócili się plecami!”
Jedyny raz Tamara zwróciła się do syna, Krzysztofa, o wsparcie. Wracała z wizyty u siostry w Lublinie, z ciężkimi torbami. „Krzyś, spotkaj mnie na dworcu, proszę”, poprosiła. Krzysztof się zgodził, ale godzinę później zadzwoniła Kinga: „Tamaro, weź taksówkę. Krzysiek musiałby się zwolnić z pracy, a to niewygodne. Pociąg jedzie wcześnie rano, nie wyśpi się i będzie zmęczony”. Tamara aż się zakrztusiła z oburzenia. „Znaleźli czas, gdy Kingę z dzieckiem trzeba było zawieźć do szpitala, a dla mnie nie mogli?” – wyrzuciła z siebie, rozmawiając z Hanią.
„Kinga ma rację, nie można się tak po prostu zwalniać – próbowała uspokoić sąsiadka. – Krzysiek utrzymuje rodzinę, nie może ryzykować”. Ale Tamara nie ustąpiła: „Mógłby! Rzadko proszę, a oni choćby nie zadzwonili, żeby spytać, czy dojechałam. Torby były nie do udźwignięcia, sama ich nie doniosłam. Na szczęście podróżni pomogli mi je wynieść z wagonu, a potem wynająłam tragarza. Taksówkarz, obcy człowiek, zaniósł je pod drzwi! A rodzony syn i synowa mnie zostawili!” Jej oczy wypełniły się łzami, ale głos stał się twardszy: „Wtedy postanowiłam – koniec. Nie pomogę im więcej”.
Hania pokiwała głową: „Tomku, ale Zosia przecież nie jest winna”. Tamara zamilkła, czując ukłucie sumienia, ale uraza była silniejsza. „Rozpuściła się, Haniu. Ja mam biegać na ich skinienie, a oni dla mnie – nic? To niesprawiedliwe! Niech teraz poczują, jak to jest, gdy ktoś cię ignoruje”. Przypomniała sobie, jak dumna była z syna, jak marzyła o zgranej rodzinie z synową. Ale każde jej działanie spotykało się z chłodem, a dobroć traktowano jak obowiązek. Teraz postanowiła: skoro oni jej nie doceniają, odpłaci im tym samym.
Co noc Tamara leżała bez snu, rozdarta między gniewem a tęsknotą. Widziała w myślach malutką Zosię, płaczącą w łóżeczku, i Kingę, wijącą się z gorączki. Serce ściskało się z bólu, ale wspomnienie zdrady Krzysztofa i Kingi zagłuszało litość. „Oni sami wybrali taką drogę”, szeptała w ciemności, ale łzy spływały po policzkach. Wiedziała, iż jej decyzja może na zawsze zerwać więź z synem i wnuczką, ale cofać się było już za późno. „Sprawiedliwość musi zwyciężyć”, powtarzała, choć w głębi duszy bała się, iż ta sprawiedliwość zostawi ją samą.
Tamara patrzyła przez okno na zaśnieżone uliczki miasteczka i zastanawiała się: czy postąpiła słusznie? Jej serce rozdzierały pragnienie ukarania niewdzięcznych bliskich i strach przed ich utratą. Wspominała, jak cieszyła się na narodziny Zosi, jak marzyła, by niańczyć wnuczkę. Ale obojętność syna i synowej zabiła tę radość. Teraz czekała, iż oni zrobią pierwszy krok, ale telefon milczał. „Czy to adekwatne?” – pytała siebie, nie znajdując odpowiedzi.