Jeszcze niedawno podobna scena w kościele nie zrobiłaby na mnie wielkiego wrażenia. Płacz niemowlaka, rodzic wstający z ławki, szybkie wyjście bokiem, skrępowane spojrzenia ludzi. Taki obrazek zna chyba każdy, kto choć raz był na mszy w niedzielę. Ale kilka zdań na Threads sprawiło, iż zaczęłam się nad tym zastanawiać na serio.
„Dlaczego rodzicie zabierają małe dziecko do kościoła, wiedząc, iż będzie płakać, po czym wkurzają się, iż płacze i wychodzą z nim po 15 minutach?” − zapytał jeden z użytkowników.
Wpis uruchomił klasyczny internetowy mechanizm: jedni poczuli w nim słuszną krytykę, drudzy atak na rodziców, a jeszcze inni próbę wywołania wojny światopoglądowej. Tymczasem dla mnie to raczej zaproszenie do rozmowy o tym, jak dziś wygląda rodzicielstwo w miejscach publicznych, a także o tym, jakie mamy wobec siebie oczekiwania.
Dlaczego rodzice zabierają małe dziecko do kościoła
Najmocniejsze komentarze pod wpisem były oskarżycielskie. Padały stwierdzenia, iż wielu rodziców chodzi do kościoła nie z potrzeby wiary, tylko z potrzeby pokazania się „bo tak wypada”, bo „rodzina patrzy”. Ktoś napisał, iż potem „rodzice są zdziwieni, iż niemowlak nie ogarnia mszy i płacze z nudów, hałasu albo zwykłego zmęczenia”. W tej wersji to dorośli są problemem, nie dziecko.
Rozumiem, skąd bierze się ta złość. Kiedy w ciszy świątyni nagle rozlega się płacz, część ludzi reaguje nerwowo. Nie chodzi tylko o przeszkadzanie w modlitwie, ale też o poczucie, iż ktoś nie przewidział czegoś oczywistego. „Skoro wiedzą, iż będzie płakać, to po co przychodzą” − to pytanie dla niektórych jest naturalne.
Tyle iż życie rodziców rzadko jest takie proste. choćby jeżeli ktoś wie, iż maluch może płakać, to często nie ma innego wyjścia. Są rodziny, które nie mają z kim zostawić dziecka. Są rodzice wierzący, dla których niedzielna msza jest ważna i chcą w niej uczestniczyć razem. Są też tacy, którzy próbują przyzwyczajać dziecko do obecności w kościele małymi krokami, po kawałku. Ktoś w komentarzach napisał bardzo spokojnie: „Może chcą iść razem jako rodzina? To coś złego?”. I ja się pod tym podpisuję.
Cały wpis wraz z komentarzami przeczytasz tutaj.
Kościół a małe dzieci. Komfort, stres i oczekiwania innych
Wśród głosów krytycznych pojawił się też argument praktyczny. Że są miejsca przyjazne małym dzieciom − bawialnie, kawiarnie z kącikami dla maluchów, parki − a kościół do nich nie należy. Ktoś wypunktował stres, tłumy, zarazki, brak przewijaków i łazienek, w których wózek da się sensownie ustawić. I znów, trudno się z tym nie zgodzić.
Tyle iż kościół nie jest tylko „miejscem”, jak restauracja czy kino. Dla jednych to przestrzeń duchowa, dla innych rodzinny rytuał, dla jeszcze innych tradycja. Kiedy pojawia się niemowlak, całe to znaczenie nie znika. Rodzice nie przestają być częścią wspólnoty tylko dlatego, iż mają dziecko na rękach.
Patrzę na to też z drugiej strony. Wiele osób w kościele reaguje na płacz z empatią. Są starsze panie uśmiechające się do mamy, są ludzie robiący miejsce w ławce i ten krótki, cichy gest: „spokojnie, nic się nie stało”. I mam poczucie, iż to właśnie jest serce wspólnoty. jeżeli świątynia ma być domem dla wierzących, to musi się w niej zmieścić także dziecko z całą swoją niemowlęcą prawdą.
Jak się dogadać. Empatia dla rodziców i spokój dla innych
Dochodzę do wniosku, iż największy problem nie leży w tym, iż rodzice przychodzą z maluchem. Leży w zderzeniu oczekiwań. Rodzice chcą normalności, inni chcą ciszy. Jedni mają w głowie presję „tak wypada”, drudzy mają dość presji, bo przez lata słyszeli, iż „dziecko ma siedzieć cicho”. W efekcie każdy trochę się napina, zanim jeszcze cokolwiek się wydarzy.
Co mogłoby pomóc? Po pierwsze, trochę łagodności po stronie dorosłych w ławkach. Dziecko płacze. To nie protest przeciw liturgii, tylko sygnał, iż jest mu niewygodnie, głośno, nudno, strasznie albo po prostu chce być u mamy. Po drugie, odrobina realizmu po stronie rodziców. jeżeli ktoś widzi, iż maluch źle znosi tłum i hałas, niech wybierze krótszą mszę, usiądzie blisko wyjścia, weźmie ze sobą coś, co uspokaja dziecko. Nie po to, żeby udowodnić światu, iż ma nad wszystkim kontrolę, tylko po to, żeby wszystkim było łatwiej.
Najważniejsze jednak jest to, żebyśmy nie robili z tej sytuacji poligonu do oceniania rodzicielstwa. Wpis z Threads dotknął czułego miejsca, bo pokazuje nasze zmęczenie presją społeczną, tradycją i rolami, które odgrywamy. Jedni czują przymus „bo tak wypada”, inni czują przymus „bo nie wypada przeszkadzać”. A gdzieś pośrodku jest mały człowiek, który zwyczajnie jeszcze nie zna naszych reguł.
Nie mam w tym temacie jednej, złotej odpowiedzi. Mam za to przekonanie, iż rodzice z dzieckiem w kościele nie robią nic złego. Robią coś trudnego. I dobrze, jeżeli potrafimy to zobaczyć, choćby kiedy przez chwilę jest głośniej, niż byśmy chcieli.
Źródło: Threads
Zobacz też: Toksyczni rodzice rujnują życie dziecka. Po tych 10 zdaniach trudno się podnieść













