Zabrał mi kotlety, mówiąc, iż muszę schudnąć; po trójce dzieci boję się teraz samotności.

newsempire24.com 3 dni temu

Zabrał mi dwie kotlety i powiedział, iż powinnam schudnąć. Przez sześć lat małżeństwa urodziłam troje dzieci, a teraz boję się zostać sama.

Mam trzydzieści sześć lat. W ciągu tych sześciu lat zostałam matką trojga wspaniałych dzieci: Artur ma pięć lat, Marysia trzy, a najmłodszy, Leon, zaledwie pół roku. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie, ale nigdy nie myślałam, jak bardzo to wyczerpujące – fizycznie, emocjonalnie, po prostu po ludzku. Życie stało się niekończącą się gonitwą, w której zawsze jestem na skraju wyczerpania.

Poznałam Aleksandra, gdy miałam prawie trzydzieści lat. Wszystkie przyjaciółki dawno były zamężne, wychowywały dzieci, a ja ciągle sama – w pracy, w domu, wszędzie. Aż nagle pojawił się on – wysoki, wysportowany, z charyzmą. Miał już wtedy dobrą posadę – kierował działem w kancelarii prawnej. Nigdy nie sądziłam, iż taki mężczyzna spojrzy właśnie na mnie.

Zrozumiałam, iż traktuje mnie poważnie, gdy sam przedstawił mnie swojej matce. Grażyna Stanisławowa – kobieta delikatna, inteligentna, od razu mnie polubiła. Była zachwycona i niemal sama popchnęła syna do ślubu. Pobraliśmy się szybko, niemal z dnia na dzień. Potem zaczęła się seria urlopów macierzyńskich.

Najpierw urodził się Artur, więc zrezygnowałam z pracy. Potem Marysia, w końcu Leon. I tak już nie wróciłam do zawodu. Wszystko na mojej głowie: starsze dzieci nie chodzą do przedszkola, Artur ma dodatkowe zajęcia, Marysię uczę sama, a przez cały czas mam na rękach malucha. Kocham swoje dzieci, są wspaniałe, ale już nie mam siły, ani… siebie samej.

Kiedyś ważyłam 49 kilogramów. Chodziłam na siłownię, biegałam rano, dbałam o siebie. Teraz ważę osiemdziesiąt. Mój dzień to owsianka, pieluchy, lekcje, zupa, sprzątanie, wieczorne histerie i tak w kółko. Na sport nie mam ani czasu, ani siły. A jeżeli próbuję – od razu przybiegają dzieci, ciągną, pytają, chcą na ręce.

Sasha początkowo traktował zmiany z humorem. Nazywał mnie „pączusiem”, „moją słodką pandą”. Ale stopniowo żarty zniknęły. A potem – wraz z nimi cierpliwość.

W piątek siedzieliśmy przy kolacji. Nałożyłam sobie trzy kotlety. On spojrzał, bez słowa zabrał dwie i odniósł na patelnię.

– Powinnaś schudnąć. jeżeli zainteresuję się inną kobietą – to będzie wyłącznie twoja wina – rzucił spokojnie, nie patrząc mi w oczy.

Zamarłam. Jakby ktoś uderzył mnie w pierś. Wiem, iż się zmieniłam. Że jestem zmęczona. Że nie jestem już tą, w której się zakochał. Ale czy to moja wina, iż oddałam całą siebie rodzinie? Że nie śpię w nocy, bo jednemu ząbkuje, drugie nie chce jeść brokułów, a trzecie znów zgubiło zeszyt? Czy nie zasługuję choć na odrobinę zrozumienia?

Z przyjemnością poszłabym na masaż, zrobiła manicure, przefarbowała włosy. Ale nie ma pieniędzy. Wszystko idzie na dzieci, zajęcia dodatkowe, jedzenie, kredyty, pomoc teściowej. Sasha dobrze zarabia, ale i wydatków mamy mnóstwo. No i on musi dobrze wyglądać – przecież jest szefem. A ja mogę pochodzić w starym szlafroku. Tylko iż coraz rzadziej rozpoznaję się w lustrze. Sukienki nie leżą. Dżinsy nie zapinają się. Wszystko wydaje się śmieszne i obce.

Czasem mam wrażenie, iż już nie jestem kobietą. Tylko cieniem. Karmiącym, sprzątającym, ale nieczującym, niemogącym marzyć. Jedynie moja teściowa – jedyna osoba, która jeszcze nas trzyma razem. Dzwoni, przyjeżdża, pomaga z dziećmi. I mam nadzieję, iż nie pozwoli mu odejść. Że nie zniszczy tego, dla czego żyłam przez ostatI tylko boję się, iż któregoś dnia choćby ona nie będzie w stanie nas uratować.

Idź do oryginalnego materiału