Pretensje i oskarżenia
"To był nasz pierwszy prawdziwy urlop tylko we dwie, po ciężkim roku: pełnym pracy, stresu, obowiązków. Wiedziałam, iż szkoła jeszcze trwa, ale też wiedziałam, iż damy sobie z tym radę. Zostawiłam informację, córka miała zamiar wszystko nadrobić po powrocie. I dokładnie to zrobiła.
Ale gdy wróciłyśmy, na korytarzu szkolnym, pani polonistka rzuciła we mnie słowami ostrymi jak brzytwa. Dosłownie mnie zatrzymała i z chłodnym uśmiechem zapytała: 'To już teraz możemy sobie robić wakacje, kiedy nam pasuje?'.
Byłam w szoku. Próbowałam coś wyjaśnić, iż córka wszystko nadrabia, iż to był jedyny termin urlopu, iż nie było innej możliwości. Ale nie miało to znaczenia. Dalej słyszałam tylko o 'braku szacunku dla pracy nauczycieli' i 'postawie roszczeniowej'. Na środku korytarza. Publicznie. Bez cienia empatii.
Czułam się jak uczennica, którą ktoś upomina za wagary. A przecież jestem matką, która zrobiła coś dobrego dla swojego dziecka. Czy naprawdę tydzień wspólnego odpoczynku to dziś powód do wstydu?
Moja córka nie zaniedbała nauki. Nie opuszczała egzaminów, nie odpuściła odpowiedzi. A przede wszystkim wróciła spokojniejsza, szczęśliwsza, bardziej otwarta. Zamiast siedzieć kolejne dni w szkole, gdzie pod koniec roku i tak już kilka się dzieje, nabrała siły i motywacji.
Nie rozumiem, skąd ta agresja. Gdzie się podziało partnerstwo między szkołą a rodzicem? Gdzie miejsce na elastyczność, zrozumienie, rozmowę?
Nie chcę, żeby nauczyciele byli niańkami. Chcę tylko, żeby nie traktowali nas, rodziców, jak wrogów, gdy podejmujemy decyzje, które naszym zdaniem są dobre dla naszych dzieci".