Przedszkolny wyścig i wypadek
Kilka dni temu odbierałam z przedszkola moich synów. Zwykle robi to ich tata, bo pracuję dłużej niż on, ale to była jedna z wyjątkowych sytuacji. Kiedy chłopcy już byli ze mną w szatni, zaczęliśmy żmudny etap ubierania. Wiadomo, zrobiło się chłodniej, więc do butów dochodzą bluzy, kurtki, szaliki i czapki. Spędziliśmy w tej szatni dość długą chwilę, zanim dzieci przy mojej niewielkiej asyście (staram się ich nie wyręczać i uczyć w ten sposób samodzielności) uporały się z ubraniami.
W tym czasie byliśmy świadkami pewnej sceny, która przyniosła mi dwie refleksje. Chciałabym się nimi podzielić, ale może zacznę od opisu sytuacji. Przedszkole jest dość duże – z każdego rocznika są po 2-3 grupy dzieci i mimowolnie nie wszystkich się kojarzy z widzenia lub zna. Nagle do szatni (również sporej) wbiegło dwóch chłopców, których nie kojarzyłam. Mogli mieć ok. 5 lat. Wyglądali na kolegów z grupy i zaczęli ganiać się między szafkami, zaśmiewając się i przekomarzając.
Nie obserwowałam ich cały czas, ale po chwili dotarł do mnie dźwięk rozpaczliwego płaczu. Prawdopodobnie chłopcy podczas biegania zderzyli się głowami i jeden z nich bardzo głośno płakał z powodu bólu. Podeszłam do niego i jego mamy, która zaczęła sprawdzać, czy nic mu się nie stało. Zapytałam, czy potrzebują jakiejś pomocy, a kiedy usłyszałam uprzejme podziękowanie, wróciłam do swoich dzieci.
Zamiast pocieszyć...
Matka z płaczącym chłopcem siadła na ławce niedaleko nas, więc przez chwilę obserwowałam to, jak się zachowują w tej dość trudnej sytuacji. Kobieta wyglądała na zmęczoną, zgaduję, iż dopiero co wyszła z pracy. Maluch siedział obok niej na ławce i łkał, iż boli go policzek i ucho. Miałam chęć podejść do niego, przytulić go, jakoś ulżyć mu w bólu. Jego mama masowała bolące miejsce, ale w jej postawie nie widać było troski. Raczej zmęczenie i złość, iż dziecko znowu coś przeskrobało.
Następnie, gdy chłopiec nieco się uspokoił, usłyszałam słowa, które mną wstrząsnęły. Kobieta powiedziała: "Widzisz, to nauczka za takie bieganie i niesłuchanie się. No już, nie maż się jak baba". Dosłownie zatkało mnie – szczególnie iż mówiła to do dziecka kobieta, która także przecież jest "babą". Miałam chęć podejść do niej i powiedzieć jej, iż nie powinna tak mówić chłopcu. Że to uczy go skrywania uczuć, zamiatania emocji pod dywan i etykietowania takiego stanu jako coś złego.
Zbyt gwałtownie oceniłam?
Jej wypowiedź wydawała mi się krzywdząca na wielu poziomach. Przecież nie w taki sposób powinniśmy uczyć dzieci siły psychicznej i radzenia sobie z emocjami. Poza tym miałam poczucie, iż ta kobieta jest zła na dziecko za tę całą sytuację. Wtedy też skarciłam samą siebie – oceniałam ją i jej macierzyństwo tylko na podstawie jednej sytuacji.
Było mi szkoda dziecka i tego, iż mama dawała mu reprymendę, zamiast je przytulić. Nie pomyślałam od początku jednak również o tym, iż nie wiem, jaka jest ich historia. Być może zwykle kobieta przytula malucha i daje mu się wypłakać, a dziś miała ten dzień, kiedy nie udało jej się dźwignąć tej sytuacji. Sama wielokrotnie łapałam się na tym, iż ze zmęczenia jestem zniecierpliwiona i zła, także na dzieci.
Z jednej strony chcę więc powiedzieć innym rodzicom, żeby nie karcili dzieci za przypadkowe sytuacje, tylko wspierali je i dbali o ich emocje, bo to buduje siłę psychiczną. Z drugiej mam też apel o to, by nie oceniać pochopnie rodziców i nie krytykować ich na każdym kroku. Bo nigdy nie wiemy do końca, dlaczego ktoś się zachowuje w taki, a nie inny sposób...