**Tajemnica na obrzeżach**
Dziś obchodziliśmy urodziny Krzysztofa. Postanowiliśmy spędzić je razem z rodziną w malowniczym domku na skraju Tatr. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce, Krzysztof zabrał dzieci na spacer leśnymi ścieżkami, które ginęły wśród świerków. Ja, Joanna, zostałam w domu, by przygotować uroczysty obiad. Kroiłam właśnie warzywa do sałatki, gdy nagle rozległ się przenikliwy dźwięk telefonu. To był komórkowy Krzysztofa, pozostawiony na dębowym stole. Dzwonek nie ustawał, więc westchnęłam i odebrałam.
– Halo? – szepnęłam cicho.
Po drugiej stronie zaległa przerażająca cisza, po czym połączenie się urwało. Zamarłam, ściskając aparat, serce waliło mi jak młot. W tej chwili wrócił Krzysztof z dziećmi, ich śmiechy rozbrzmiewały radośnie, ale jego twarz zmieniła się w mgnieniu oka, gdy tylko zobaczył telefon w mojej dłoni.
– Co robisz z moim telefonem? – rzucił ostro, a w jego oczach przemknął cień.
– Dzwonili… ale milczeli – wyjąkałam, czując, jak głos mi drży.
Krzysztof wyrwał mi telefon, a w jego spojrzeniu rozpętała się burza. To, co nastąpiło później, ścięło mi krew w żyłach.
Poznałam Krzysztofa piętnaście lat temu w małej kawiarence w centrum Krakowa, gdzie pracowałam jako kelnerka. Tamten wieczór pełen był śmiechu i gwaru, gdy wszedł do lokalu z przyjaciółmi. Wydawał mi się cichy, ale jednocześnie miał w sobie magnetyczną pewność siebie, która przyciągała spojrzenia.
Gdy zbliżała się północ, jego kompania zbierała się do wyjścia, zostawiając hojny napiwek. Krzysztof zatrzymał się przy mnie i cicho, niemal szeptem, zapytał:
– Mogę panią odprowadzić? Kiedy kończy się pani zmiana?
– Dziękuję, ale wracam sama – odparłam, czując, jak policzki płoną.
Uśmiechnął się, pożegnał, ale gdy wyszłam z kawiarni, stał przed wejściem. Czekał.
To przypadkowe spotkanie dało początek naszej historii – lekkiej jak wiosenny wiatr, która przerodziła się w silne małżeństwo. Krzysztof pochodził z zamożnej rodziny, która przyjęła mnie jak własną córkę. Moje dzieciństwo nie było łatwe – rodzice rozwiedli się, gdy miałam dwanaście lat. Ojciec wyprowadził się, założył nową rodzinę, a matka, pogrążona w żalu, często zostawiała mnie samą.
Po ukończeniu gimnazjum poszłam do szkoły gastronomicznej w Krakowie, a później zatrudniłam się w kawiarni. Życie z Krzysztofem stało się dla mnie nowym światem. W wieku dwudziestu siedmiu lat już piął się po szczeblach kariery w prężnej firmie IT. Opłacił mi kursy programowania i pomógł dostać pracę w swojej firmie.
– Krzysztofie, tutaj jest tak ciekawie! – dzieliłam się radośnie, wsiadając do samochodu po pracy. – Wszyscy tacy mili, zupełnie nie jak w kawiarni!
Delikatnie pogładził mnie po ramieniu.
– Wiedziałem, iż ci się spodoba. To co, do sklepu? Obiecałaś oscypka z ziołami na kolację.
– Już nie mogę się doczekać, aż to przygotuję! – roześmiałam się.
Nasze porozumienie było niemal magiczne, jakbyśmy znali się od zawsze. Jedyną rzeczą, która mąciła nasze szczęście, była niemożność posiadania dzieci. Lekarze tylko rozkładali ręce: „To loteria”. Ale my się nie poddawaliśmy. Po latach starań i zabiegów na świat przyszedł nasz syn Tadeusz, a dwa lata później – córka Kinga.
Krzysztof stał się wzorowym ojcem i mężem, biorąc na siebie wszystkie finansowe obowiązki. Ja po urodzeniu dzieci poświęciłam się rodzinie, rezygnując z pracy. Pewnego wieczoru, gdy dzieci poszły już do przedszkola, zamyśliłam się:
– Krzysztofie, może wrócę do pracy? Dzieci są w przedszkolu, a ja całe dnie w domu…
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Joanno, mówisz poważnie? Chcesz biegać między pracą a dziećmi, a potem jeszcze odrabiać z nimi lekcje i wozić na zajęcia? Jesteś najlepszą matką i żoną, czy to za mało?
Przytulił mnie czule, a ja, uśmiechając się, przytaknęłam:
– Chyba masz rację.
Minęło sześć lat. Tadeusz i Kinga poszli do szkoły, a ja zajmowałam się domem. Nie narzekałam – cztery lata temu zrobiłam prawo jazdy, a Krzysztof podarował mi samochód. Moje dni wypełniały szkoła, zajęcia dodatkowe i sprawy męża. Gdy jednak zadzwoniła moja kuzynka Marta z propozycją odwiedzin, ucieszyłam się. Była jedyną bliską mi osobą, z którą utrzymywałam ciepłe relacje.
– Marto, jakże się stęskniłam! – wykrzyknęłam, ściskając ją na dworcu.
Obejrzała mnie od stóp do głów.
– Joanno, ależ się zmieniłaś… Trochę zaokrągliłaś – zażartowała.
Zaczerwieniłam się.
– Dwójka dzieci, wiesz… nie sprzyja szczupłej sylwetce. Ale Krzysztof mówi, iż tak choćby bardziej mu się podobam.
– jeżeli Krzysztof tak mówi, to kto ja, żeby się sprzeczać? – mrugnęła. – Zabieraj mnie, marzę o kawie i gorącym prysznicu!
W domu Marta wyznała, iż jej mąż wniosPrzez następne dni nie mogłam przestać myśleć o tej ciszy w telefonie, która nagle przeniknęła nasz spokojny świat.