„Przecież mamy dziecko, może zamienimy się pokojami…” — jak żona brata próbowała wyrzucić Jakuba z jego przestrzeni
Ta historia zdarzyła się mojemu dobremu znajomemu, z którym studiowaliśmy razem na uniwersytecie. Nazywa się Jakub, ma zaledwie dwadzieścia dwa lata i mieszka w trzypokojowym mieszkaniu rodziców w jednej z sypialnych dzielnic Łodzi. W sumie typowa sytuacja: żyją trzy pokolenia — rodzice, on oraz rodzina starszego brata, który niedawno doczekał się malucha.
Brat Kuby, Krzysztof, zarabia niewystarczająco, by wynająć osobne lokum, więc z żoną Basią i niemowlakiem muszą dzielić metraż z rodzicami i młodszym bratem. Każdy ma swój pokój, kuchnia i łazienka są wspólne. Czasem bywa ciasno, ale do niedawna wszyscy żyli w zgodzie. Jakub nie narzekał — trzymał dystans, uczył się, dorabiał i, jak to mówią, nikomu nie zawadzał.
Pewnego dnia jednak Basia, żona brata, podeszła do Kuby z „ważną” propozycją:
— Kubuś, no przecież mamy małe dziecko… może zamienimy się pokojami? U ciebie jest słoneczna strona, tyle światła! A u nas wieczny półmrok i chyba choćby wilgoć. Dla malucha to niezdrowe…
Jakub trochę osłupiał. Wiedział, iż to z wilgocią to bujda, nikt wcześniej się nie skarżył. Jego pokój, choć o dwa metry mniejszy, był wygodniejszy — kwadratowy, ciepły, przytulny. W pokoju brata i Basi był balkon, dziwny układ ścian i wieczny przeciąg. Nie wspominając o tym, iż właśnie tam mama suszy pranie, tata trzyma narzędzia, a Krzysztof wychodzi palić papierosy.
Basia naciskała:
— No i tak nasz pokój jest większy! A jeżeli przeszkadza ci chłód, to przecież jesteś facetem — zamknij dziury w oknach. Nic trudnego!
Jakub gotował się w środku. Chciano mu odebrać jego kąt, zasłaniając się dzieckiem. Krzysztof milczał jak grób. Ani słowem nie wspomniał, iż chce się przenieść. Tylko Basia krążyła, przekonywała, wmawiała, iż to słuszne, iż on musi…
Jakub odmówił. Grzecznie, ale stanowczo. Nie chciał mieszkać w przechodnim pokoju z balkonem, gdzie co chwilę ktoś będzie zaglądał po skarpetki, pieluchy albo paczkę fajek. Nie chciał tracić możliwości zaproszenia dziewczyny bez obawy, iż akurat ktoś zacznie grzebać w szafce po proszek.
— Pokój rodziców to ich świętość. Pokój brata — dla jego rodziny. A mój to jedyne, co mam — powiedział Basi. — Przepraszam, ale nie zamierzam się przeprowadzać.
Po tej rozmowie atmosfera w domu stała się gęsta. Basia przestała się do niego odzywać, omijała go wzrokiem, patrzyła spode łba, jakby zrobił coś okropnego. Krzysztof udawał, iż problemu nie ma. Rodzice nie wtrącali się, zachowywali neutralność.
Jakub widział to wszystko, ale ignorował. Wiedział, iż Basia po prostu gra na „dobroci”, „trosce” i „potrzebach dziecka”. Tylko iż w tej grze nie było miejsca dla niego.
— Nie jestem przeciw pomocy — powiedział mi. — Ale dlaczego zawsze kosztem mojego komfortu? Dlaczego to ja mam się dostosować, a nie oni rozwiązują swoje sprawy?
Miał rację. Każdy ma prawo do swoich granic. choćby jeżeli mieszka z rodzicami. choćby jeżeli ma dwadzieścia dwa lata. choćby gdy inni mają dziecko.
Basia się obraziła. Oczywiście. Nie udało jej się postawić na swoim. Ale Jakub był pewien — to nie jego wina. I nie zamierzał czuć się winny, iż nie oddał jedynego miejsca, które naprawdę było jego.
Czasem, by zachować siebie, wystarczy powiedzieć stanowcze „nie”. A gdy inni grają na emocjach, to nie twoje sumienie powinno ich usprawiedliwiać.