Zamieniła mieszkanie na wieś: teraz żyję w starym domu i zaczynam od nowa.

polregion.pl 5 dni temu

— Mamo, dlaczego tak postanowiłaś? My teraz mamy ciepło i wygodę, a ty sama na odludziu, w tej starej chacie? — Głos Bronisławy drżał, prawie łzami nabrzmiały.

— Nie martw się, córeczko. Już się do tej ziemi przyzwyczaiłam. Dusza od dawna pragnęła ciszy — odpowiedziała spokojnie Wanda Nowak, składając ostatnie rzeczy do walizki.

Decyzję podjęła świadomie, bez żalu. Jej kawalerka w mieście, w której tłoczyli się we czwórkę — ona, córka, zięć i wnuczek — stała się zbyt ciasna. Nieustanne kłótnie między Bronią a Krzysztofem, rozdrażnione spojrzenia, trzaskanie drzwiami — to wszystko ciążyło bardziej niż ściany. A Jasio już podrósł, i Wanda zrozumiała: opiekunka nie jest już potrzebna. Jej troska stała się ciężarem.

Dziedzictwo po babci — drewniana chata w wiosce pod Lublinem — początkowo wydawało się żartem losu. Ale później, patrząc na zdjęcia, na zdziczały sad jabłoni, na strych z zachowanymi zabawkami z dzieciństwa, nagle pojęła: tam jest jej miejsce. Tam spokój, wspomnienia, cisza i… może coś nowego. Serce podpowiedziało — czas.

Przeprowadzkę zorganizowała w jeden dzień. Córka prosiła, błagała, łzy lały się strumieniem, ale Wanda tylko się uśmiechała i głaskała Bronię po włosach. Nie gniewała się. Rozumiała: młodzi mają swoje życie. A ona — swoją drogę.

Chatę powitały chwasty i połamany płot. Sufit nieco się zapadł, podłoga skrzypiała, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci i zapomnienia. ale zamiast strachu czy niepewności, Wanda poczuła determinację. Zdjęła płaszcz, zawinęła rękawy i wzięła się do porządków. Wieczorem w oknach już świeciły lampy, pachniało czystością i świeżo zaparzoną herbatą, a przy piecu stały przywiezione z miasta książki i manualnie robiony koc.

Następnego dnia poszła do wiejskiego sklepu — kupić farbę, ścierki, drobiazgi do domu. Po drodze zauważyła mężczyznę, który grzebał w warzywniku naprzeciwko. Wysoki, z posiwiałymi skroniami, ale o ciepłym uśmiechu.

— Dzień dobry — przywitała się pierwsza.

— Dzień dobry. Do kogoś pani przyjechała? A może się wprowadza? — zapytał z zainteresowaniem, wycierając ręce w starą szmatę.

— Na stałe. Jestem Wanda. Przyjechałam z Warszawy. Dom po babci.

— Ja jestem Marian Kowalczyk. Mieszkam naprzeciwko. Jak coś będzie potrzebne — proszę wołać. Sąsiedzi u nas życzliwi, nikt nie zostanie sam.

— Dziękuję. A może od razu wstąpi pan na herbatę? Świętujemy nowy dom. I poznamy się lepiej.

Tak się zaczęło. Siedzieli długo na ganku, pili herbatę z konfiturą i rozmawiali o życiu. Okazało się, iż Marian jest wdowcem. Jego syn dawno wyjechał do Gdańska, dzwoni rzadko, a w odwiedziny prawie nie zagląda. I Marian, tak jak Wanda, od lat nie czuł się potrzebny.

Od tamtej pory często przychodził. Przyniósł deski, naprawił płot, pomógł z dachem. Przytargał siana na opał. A wieczorami siedzieli pod latarnią, gawędzili, wspominali młodość, czytali na głos książki.

Powoli życie Wandy się układało. Założyła kwietnik, posadziła jabłonie, zaczęła piec ciasta, na które zbiegali się sąsiedzi. Bronia dzwoniła często, prosiła o powrót, mówiła, jak tęskni. A Wanda tylko się uśmiechała i odpowiadała: „Córeczko, ja tu nie jestem sama. Jestem w domu. I po raz pierwszy od wielu lat naprawdę szczęśliwa”.

I tak zeszły się dwa samotne serca. Pośród starych ścian, cichych uliczek i traw sięgających pasa. Zeszły się, by udowodnić: nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa. I iż w starej chacie może narodzić się nowe życie.

Idź do oryginalnego materiału