Synowa zatrzasnęła mi drzwi przed nosem: czuję się jak obca w ich życiu
— Mój syn jest żonaty już pięć lat, a ja przez cały ten czas ani razu nie byłam u nich w domu. choćby na progu nie stanęłam. Synowa od początku dała mi do zrozumienia: nie lubi gości — z bólem w głosie opowiada 60-letnia Krystyna Stanisławówna z Poznania.
Syn mieszka z żoną w jej mieszkaniu — skromna kawalerka w centrum miasta. Dla dwojga wystarczy. Oboje pracują, oszczędzają, planują powiększenie. Wydawałoby się, wszystko logiczne, bez zbędnych komplikacji.
— Dopóki nie mieli dzieci, nie narzucałam się. Oni od rana do wieczora w pracy, ja na działce — każdy miał swoje sprawy. Widywaliśmy się tylko przy okazji świąt, regularnie dzwoniliśmy. Wszystko mi odpowiadało — przyznaje kobieta.
Ale niedawno wszystko się zmieniło. Ewa — synowa Krystyny — z trudem donosiła córeczkę, poród był ciężki. Młoda mama ledwo przeżyła. Teściowa odwiedzała ją w szpitalu, przynosiła potrzebne rzeczy, martwiła się, pomagała jak mogła. Po takim doświadczeniu choćby jej do głowy nie przyszło, iż po narodzinach wnuczki zostanie odsunięta na margines.
— Ewa jeszcze przed porodem mówiła, iż chcą wychowywać dziecko sami. Bez pomocy. Ale myślałam, iż to tylko takie gadanie. Nie prześpi paru nocy, zmęczy się i w końcu poprosi o pomoc. Tym bardziej iż ja wiem, jak to jest być młodą matką — dzieli się kobieta.
Krystyna Stanisławówna przypomina sobie, jak jej własna mama pomagała jej, gdy wychowywała Jacka. Gotowała, sprzątała, wychodziła z nim na spacery, gdy ona odpoczywała. To wsparcie było bezcenne.
— Przyjechałam na wypis ze szpitala, jak przystało — z kwiatami, prezentami, ze łzami w oczach. Przytuliłam syna, pogratulowałam Ewie. A oni po prostu podwieźli mnie do domu, mówiąc: „Chcemy odpocząć, może innym razem”. Ani „wpadnij na herbatę”, ani „posiedź chwilę”. Jakbym została włączona na pauzę.
Pierwszy miesiąc w ogóle nie dopuszczali nikogo do dziecka. Ewa tłumaczyła to „adaptacją”, „czasem dla rodziny”. No dobrze, miesiąc można poczekać. Ale minął drugi… trzeci… Już pół roku, a drzwi wciąż zamknięte.
— Spotykamy się tylko na spacerach. Ewa potrafi mi podać kółko i powiedzieć: „Przejdź się z nią, ja wracam — pranie czeka”. A ja idę, a za mną trzaskają drzwi. choćby nie wstąpiłam do nich ani razu. Przez cały ten czas — mówi ze smutkiem teściowa.
Krystyna najpierw się obrażała. Płakała, złościła się. Potem pogodziła z sytuacją.
— No cóż, dobrze, iż w ogóle pozwala nam się widywać. Że mogę choć na chwilę zobaczyć wnuczkę. Że nie ukrywa jej przede mną całkowicie. Chodzę z nią po parku, śpiewam piosenki, a potem oddaję wózek i znów — do widzenia.
Czasem zastanawia się — może coś zrobiła nie tak? A może Ewa ma swoje powody? Ale żadnych jasnych wyjaśnień nie było. Tylko chłodny dystans, jakby byli nie rodziną, a przypadkowymi sąsiadami.
Co o tym myślisz? Czy młoda mama ma powód, żeby tak się zachowywać? Czy to brak szacunku i odcięcie się od rodziny? Jak byś postąpiła na miejscu Krystyny?