Kiedy zapisywałam córkę na świetlicę szkolną, liczyłam na to, iż będzie to miejsce pełne zabawy, integracji i kreatywnych zajęć. Moja córka jest w drugiej klasie, ma 8 lat i chodzi do dużej szkoły podstawowej, gdzie do świetlicy zapisanych jest bardzo wiele dzieci. Wiedziałam, iż czasem dzieci odrabiają tam lekcje, czasem grają w planszówki, czasem bawią się w grupie. Nie spodziewałam się jednak, iż główną atrakcją będą bajki w TV.
Dzieci w świetlicy tylko oglądają bajki
Już pierwszego dnia córka opowiadała, iż niemal cała grupa siedziała przed telewizorem lub grała na telefonach. Myślałam, iż to może jednorazowa sytuacja, ale po kilku dniach stało się jasne, iż to codzienność. Dzieci są zostawione same sobie, a ekran to najłatwiejszy sposób, by zapewnić im "zajęcie". Zapytałam pani ze świetlicy, jak odbierałam córkę jeszcze przed feriami, to usłyszałam: "Nie mamy ludzi, żeby robić więcej".
Rozumiem, iż nauczyciele i opiekunowie w świetlicy są przeciążeni, iż brakuje personelu, a dodatkowo wyposażenie może być ograniczone, ponieważ duża liczba dzieci gwałtownie niszczy dostępne materiały. Ale czy rzeczywiście jedynym rozwiązaniem jest pozwolenie dzieciom na bezmyślne wpatrywanie się w ekrany przez kilka godzin dziennie? Moja córka nie ma jeszcze telefonu, chcę ją chronić przed tymi technologiami jak najdłużej.
Czy we wszystkich szkołach tak to wygląda?
Przecież świetlica powinna być miejscem, gdzie dzieci mogą się pobawić, nawiązać relacje, rozwijać swoje zainteresowania. W innych szkołach organizowane są zajęcia plastyczne, ruchowe, gry zespołowe – dlaczego tutaj nie może być podobnie?
Po tygodniu zdecydowałam się wypisać córkę ze świetlicy. Wolałam znaleźć inne rozwiązanie, będzie po nią przychodzić babcia po prostu, niż pozwolić jej na codzienne spędzanie godzin przed ekranem w miejscu, które miało być bezpieczną przestrzenią do zabawy i nauki współpracy.
Chyba nie jestem jedynym rodzicem, który jest rozczarowany sytuacją w świetlicach? Może czas porozmawiać o tym głośniej i domagać się zmian?