Zaprasza mnie do rodziców, ale nie zamierzam być ich służącą

newsempire24.com 2 tygodni temu

Zaprosił mnie do domu swoich rodziców, ale nie zamierzam zostać ich służącą.

Proponuje, żebyśmy zamieszkali w jego rodzinnym domu, ale ja nie mam zamiaru być niewolnicą jego klanu.

Nazywam się Kasia, mam dwadzieścia sześć lat. Mój mąż, Krzysiek, i ja jesteśmy małżeństwem od prawie dwóch lat. Mieszkamy w Krakowie, w przytulnym mieszkanku, które odziedziczyłam po babci. Na początku było fajnie: Krzysiek był zadowolony, iż żyjemy u mnie, wszystko mu pasowało. Ale pewnego dnia, jak grom z jasnego nieba, rzucił: Czas się przeprowadzić do mojego rodzinnego domu, jest miejsce, a jak będziemy mieć dzieci, będzie idealnie.

Tyle iż ja nie chcę tego idealnie pod jednym dachem z jego hałaśliwą rodziną. Nie zamienię swojego azylu na miejsce, gdzie rządzą patriarchat i ślepe posłuszeństwo. Tam nie byłabym jego żoną, tylko darmową siłą roboczą.

Pamiętam doskonale moją pierwszą wizytę u nich. Duży dom na wsi na obrzeżach, pewnie z trzysta metrów. Mieszkają tam jego rodzice, młodszy brat, Tomek, jego żona, Ania, i ich trójka dzieci. Kompletny pakiet. Ledwo zdążyłam postawić walizkę w przedpokoju, a już wyznaczono mi miejsce. Kobiety do kuchni, mężczyźni przed telewizorem. Jeszcze nie rozpakowałam się, a jego matka podała mi nóż i warknęła: Pokrój sałatę. Ani proszę, ani jak masz czas. Po prostu rozkaz.

Przy koloni obserwowałam, jak Ania biegała jak szalona, nie śmiąc się sprzeciwić teściowej. Na każdą uwagę winny uśmiech i skinienie głową. Zamarłam. Od razu wiedziałam: to nie życie dla mnie. Nie ma mowy. Nie jestem potulną Anią i nie zamierzam się naginać.

Kiedy ogłosiliśmy, iż wychodzimy, jego matka wrzasnęła:
A kto pozmywa naczynia?
Spojrzałam jej prosto w oczy i odpowiedziałam:
Gospodarze sprzątają po gościach. My jesteśmy gośćmi, nie pracownikami.

Wtedy się zaczęło. Nazwali mnie niewdzięcznicą, bezczelną, rozpieszczoną miejską lalusią. Słuchałam spokojnie, myśląc: tutaj nigdy nie będę miała swojego miejsca.

Krzysiek wtedy stanął po mojej stronie. Wyszliśmy. Przez pół roku było spokojnie. Widywali się beze mnie i mi to pasowało. Ale teraz znowu wraca do pomysłu przeprowadzki. Najpierw aluzje, potem coraz bardziej natarczywe.

Tam jest rodzina, tam jest nasze miejsce powtarza. Mama pomoże ci z dziećmi, odpoczniesz. A twoje mieszkanie wynajmiemy, będzie dodatkowy hajs.

A moja praca? odparłam. Nie rzucę wszystkiego, żeby zakopać się czterdzieści kilometrów od Krakowa. Co ja tam będę robić?

Nie będziesz musiała pracować wzruszył ramionami. Będziesz miała dziecko, zajmiesz się domem, jak wszyscy. Kobieta powinna być w domu.

To była kropla, która przelała czarę. Jestem wykształconą kobietą z karierą i ambicjami. Pracuję jako redaktorka, kocham swoją robotę, wszystko zbudowałam sama. A on mi mówi, iż moje miejsce jest przy garach i pieluchach? W domu, gdzie będę słyszeć wrzaski za nieumytą patelnię i uczono, jak robić rosół albo poprawnie rodzić?

Wiem, iż Krzysiek jest produktem swojego środowiska. Tam synowie kontynuują linię, a żony to obce, które mają się nie odzywać i dziękować, iż je przyjęto. Ale ja nie jestem typem, który łyka takie farmazony. Zniosłam, gdy jego matka mnie upokarzała. Zacisnęłam zęby, gdy Tomek prychał: Ania przynajmniej nie marudzi! Ale teraz koniec.

Powiedziałam mu wprost:
Albo żyjemy osobno, w szacunku, albo wracasz do swojego rodowego gniazda beze mnie.
Obraził się. Oskarżył mnie, iż niszczę rodzinę. Powiedział, iż syn nie może żyć na obcej ziemi. Ale mam to gdzieś. Moje mieszkanie nie jest obce. I mój głos się liczy.

Nie chcę rozwodu. Ale żyć z jego klanem? Nigdy w życiu. jeżeli nie odpuści pomysłu osadzenia mnie przy mamusi, jako pierwsza spakuję walizki. Bo lepiej być samej niż być na drugim miejscu po jego rodzinie.

Idź do oryginalnego materiału