Zawsze myślami pakuję torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, aby uciec z dzieckiem od męża i jego rodziców z tej wioski.

twojacena.pl 4 dni temu

Już w myślach spakowałam torbę z niezbędnymi rzeczami, żeby uciec z dzieckiem od męża i jego rodziców z tej wsi. Nie, nie zamierzam poświęcać życia ich kozom, krowom i nieskończonym grządkom. Uważają, iż skoro wyszłam za Mikołaja, to automatycznie zgodziłam się na rolę darmowej robotnicy na ich gospodarstwie. Ale ja tak nie uważam. To nie moje życie i nie chcę, żeby mój syn dorastał w tym bagnie, gdzie jedyną rozrywką jest dyskusja o tym, ile mleka dała krowa Białka.

Gdy tylko tu przyjechałam po ślubie, wszystko wydawało się nie takie złe. Mikołaj był troskliwy, jego rodzice, Weronika Janowa i jej mąż, wydawali się życzliwi. Wieś wyglądała malowniczo: zielone pola, świeże powietrze, cisza. Myślałam nawet, iż się przyzwyczaję. Ale rzeczywistość gwałtownie zweryfikowała moje złudzenia. Tydzień po przeprowadzce Weronika Janowa wręczyła mi wiadro i kazała doić kozy. „Jesteś teraz swoją, Kinga, trzeba pomagać!” – powiedziała z uśmiechem, od którego do dziś mam ciarki. Ja, dziewczyna z miasta, która w życiu nie trzymała niczego cięższego niż laptop, miałam w jeden wieczór opanować dojenie kóz. To był mój pierwszy dzwonek alarmowy.

Mikołaj, jak się okazało, wcale nie zamierzał mnie bronić. „Mama ma rację, na wsi wszyscy pracują” – powiedział, gdy próbowałam zaprotestować. I tak zaczęło się moje nowe życie: pobudka o piątej rano, karmienie zwierząt, pielenie warzywnika, sprzątanie domu, gotowanie dla całej rodziny. Czułam się nie żoną, a służącą. A jeżeli odważyłam się poprosić o dzień wolny, Weronika Janowa przewracała oczy i zaczynała swoje wykłady: „Za naszych czasów kobiety harowały od świtu do nocy i nikt nie narzekał!” Mikołaj milczał, jakby go to w ogóle nie dotyczyło.

Mój syn, który ma zaledwie trzy lata, stał się dla mnie jedynym promykiem nadziei. Patrzę na niego i wiem, iż nie chcę, żeby dorastał tu, gdzie jego przyszłość to albo praca na gospodarstwie, albo wyjazd do miasta, gdzie będzie obcy. Chcę, żeby chodził do dobrego przedszkola, uczył się, podróżował, widział świat. A tutaj? Tutaj choćby porządnego internetu nie ma, żeby ściągnąć dziecku bajki. Gdy Weronika Janowa usłyszała, iż chcę zapisać syna na zajęcia plastyczne w sąsiedniej wsi, tylko prychnęła: „Po co mu to? Niech lepiej uczy się doić krowę, przyda się!”

Próbowałam rozmawiać z Mikołajem. Próbowałam wytłumaczyć, iż się tu duszę, iż to nie było moim marzeniem. Ale on tylko wzruszał ramionami: „Wszyscy tak żyją, Kinga. Czego ty chcesz?” Niedawno odkryłam, iż Weronika Janowa już planuje rozbudowę obory i zakup kolejnej krowy. I oczywiście cała praca znów spadnie na mnie. To była ostatnia kropla.

Zaczęłam potajemnie odkładać pieniądze. Niewiele, ale na bilet do miasta wystarczy. Mam znajomą w wojewódzkim, obiecała pomoc z mieszkaniem i pracą. Już widzę, jak z synem wsiadamy do autobusu, zostawiając za sobą tę wieś, kozy, krowy i wieczne pretensje Weroniki Janowej. Marzę o małym mieszkaniu, gdzie będzie tylko nasz spokój, gdzie ja będę pracować, a mój syn – dorastać w normalnych warunkach. Chcę znów poczuć się człowiekiem, a nie maszyną do pracy.

Oczywiście, boję się. Nie wiem, jak potoczy się moje życie w mieście. Czy znajdę pracę? Czy starczy pieniędzy? Ale wiem jedno: nie mogę tu zostać. Za każdym razem, gdy widzę, jak mój syn bawi się w podwórku, myślę, iż zasługuje na więcej. Ja też. Nie chcę, żeby widział, jak jego matka ugina się pod tym ciężarem, jak traci siebie dla cudzych oczekiwań.

Weronika Janowa niedawno powiedziała, iż jestem „zbyt miejska” i nigdy nie będę swoją na wsi. Wiecie co? Ma rację. Nie chcę być tu swoją. Chcę być sobą – Kingą, która marzyła o karierze, podróżach, szczęśliwej rodzinie. I zrobię wszystko, żeby odzyskać to życie. choćby jeżeli będę musiała spakować torbę i wyjechać z dzieckiem tam, gdzie nikt nie zmusi nas do dojenia krów.

Idź do oryginalnego materiału