Za wszelką cenę
Zagraniczny wyjazd all inclusive dla czteroosobowej rodziny to wydatek rzędu kilkunastu tysięcy złotych. Zwłaszcza gdy celujemy w wyższy standard: cztery czy pięć gwiazdek. Nie każdego na to stać, ale… wielu próbuje. Biorą nadgodziny, rezygnują z drobnych przyjemności, ściskają pasa przez cały rok. Wszystko po to, by przez te kilka dni w roku móc nic nie robić, zanurzyć się w basenie i zapomnieć o codziennych obowiązkach.
I oczywiście by mieć co pokazać po powrocie. Zdjęcia, opalenizna, wspomnienia. "Było bosko, musicie tam pojechać!" – to zdanie słyszymy potem z każdej strony.
Kiedy dzieci wchodzą do gry
Ludzie bez dzieci mogą jechać na wakacje, kiedy chcą. Wybierają najtańsze terminy, rezerwują z wyprzedzeniem, omijają sezon. Ale rodzice są związani kalendarzem szkolnym. Wyjazd poza lipcem i sierpniem to problem. Bo jak tu zabrać dziecko z lekcji?
Niektórzy uznają, iż nie warto się tym aż tak przejmować. "Szkoła nie ucieknie" – mówią. A jeżeli różnica w cenie to np. 4 tysiące złotych? To już całkiem solidna pokusa.
Nauczyciele swoje, rodzice swoje
Scenka ze szkoły. Rodzice czekają, dzieci się przebierają. Nagle jedna z mam podbiega do nauczycielki i oznajmia: "Córki nie będzie przez 10 dni. Lecimy na wakacje. Chciałam tylko dać znać". Nauczycielka marszczy brwi, ale matka kończy rozmowę: "Pani opinia mnie nie interesuje". Koniec dyskusji.
Inna znajoma mówi mi wprost: też leci wcześniej. "W czerwcu i tak już nic się nie dzieje. A ja zaoszczędzę kilka tysięcy. Dzieci będą miały wspomnienia, a portfel przeżyje".
Czy to sprytna strategia, czy już lekceważenie obowiązków szkolnych? Każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Faktem jest, iż końcówka czerwca w szkołach bywa spokojna. Oceny wystawione, presji brak. A tysiące złotych zostają w kieszeni.
Tylko jedno pytanie pozostaje w mojej głowie: Czego uczymy nasze dzieci, kiedy pokazujemy im, iż "wakacje są ważniejsze niż szkoła"?