Gdy Antoni przyjechał do szpitala tego dnia, serce waliło mu z emocji. Trzymał mocno paczkę balonów z napisem Witamy w domu, a na tylnym siedzeniu samochodu leżało miękkie kocie, w które miał owinąć nowo narodzone dziewczynki. Jego żona, Kinga, przeszła przez ciążę z ogromną odwagą, a po długich miesiącach oczekiwania i niepokoju nadszedł wreszcie ten moment, który miał zmienić ich życie w czwórkę.
Ale wszystko rozpadło się w jednej chwili.
Gdy wszedł na salę, zobaczył noworodki kołysane przez pielęgniarkę, ale Kingi nie było. Ani śladu. Żadnej torby, żadnego telefonu. Tylko kartka leżąca na nocnym stoliku:
*Wybacz. Zajmij się nimi. Zapytaj swoją matkę, co mi zrobiła.*
Świat Antoniego rozpadł się w tej chwili. Instynktownie wziął córeczki na ręce malutkie, kruche, pachnące mlekiem i czymś głęboko znajomym. Nie wiedział, co robić, brakowało mu słów. Stał nieruchomo, podczas gdy w środku krzyczał.
Kinga odeszła.
Rzucił się do pielęgniarek, domagając się wyjaśnień. Wzruszyli ramionami powiedzieli, iż wyszła sama rano, twierdząc, iż wszystko uzgodniono z mężem. Nikt nie podejrzewał niczego.
Antoni zabrał dziewczynki do domu, do nowego pokoju, pachnącego świeżością i wanilią, ale w jego sercu wciąż tkwił kamień.
Pod drzwiami czekała na niego matka, pani Jadwiga, z uśmiechem i zapiekanką z ziemniaków w rękach.
*Wreszcie moje wnuczki są w domu!* zawołała radośnie. *Jak się czuje Kinga?*
Antoni podał jej kartkę. Kolor zniknął z twarzy matki.
*Co jej zrobiłaś?* zapytał ochrypłym głosem.
Próbowała się tłumaczyć. Mówiła, iż tylko chciała porozmawiać z Kingą, przestrzec ją, by była dobrą żoną, uchronić syna przed problemami. Puste słowa.
Tej nocy Antoni zamknął drzwi przed matką. Nie krzyczał. Tylko patrzył na córeczki i walczył, by nie oszaleć.
W noce, gdy je kołysał, przypominał sobie, jak Kinga marzyła o macierzyństwie, jak wybierała imiona Zofia i Lena i jak głaskała brzuch, myśląc, iż on śpi.
Sprzątając jej szafę, znalazł kolejny list. Kartkę adresowaną do jego matki.
*Nigdy mnie nie zaakceptuje. Nie wiem już, co zrobić, by była ze mnie zadowolona. jeżeli chce, żebym zniknęła, zniknę. Ale niech jej syn wie: odeszłam, bo pani odebrała mi wiarę w siebie. Już nie daję rady*
Antoni czytał w kółko. Potem wszedł do pokoju dziewczynek, usiadł na skraju łóżeczka i płakał. W ciszy.
Zaczął jej szukać. Dzwonił do przyjaciół, pytał znajomych. Odpowiedzi zawsze były takie same: *Czuła się obco w twoim domu.* *Mówiła, iż kochasz matkę bardziej niż ją.* *Bała się być sama ale jeszcze bardziej bała się zostać przy tobie.*
Miesiące mijały. Antoni nauczył się być ojcem. Zmieniał pieluchy, przygotowywał butelki, zasypiał niezliczoną ilość razy w codziennych ubraniach. I czekał.
Aż pewnego dnia, w pierwsze urodziny dziewczynek, ktoś zapukał do drzwi.
To była Kinga. Ta sama, ale inna. Chudsza, z oczami wciąż niosącymi ból, ale też nadzieję. W rękach trzymała siatkę z zabawkami.
*Wybacz* szepnęła.
Antoni nic nie powiedział. Przytulił ją. Mocno. Nie jak zraniony mąż, ale jak ktoś, kto czuł, iż połowa jego serca była pusta.
Później, siedząc na podłodze w pokoju córeczek, Kinga opowiedziała wszystko. Depresję poporodową. Ostre słowa teściowej. Czas spędzony u przyjaciółki w Krakowie, terapię, listy pisane i nigdy niewysłane.
*Nigdy nie chciałam odejść.* łkała. *Tylko nie wiedziałam, jak zostać.*
Antoni ścisnął jej dłoń.
*Teraz zrobimy wszystko inaczej. Razem.*
I tak zaczęli od nowa. Od nieprzespanych nocy po pierwsze ząbki i gaworzenie. Bez pani Jadwigi. Próbowała wrócić, błagała o wybaczenie, ale Antoni nie pozwolił, by ktokolwiek znów zniszczył jego rodzinę.
Rany się zabliźniły. A może miłość nie polega na idealnych rodzinach czy małżeństwach bez błędów. Tylko na tym, kto zostaje, gdy wszystko się wali. Kto wraca. Kto wybacza.













